Naprawdę kocham
To nienawidzić
Kocham nienawidzić
Nienawidzę miłosnych relacji
To przesądzone
Nad moim martwym ciałem
Właśnie tak się to skończy
Powiedział, że to koniec
A ja mogę iść po
Kolejną szansę
By zaczynać to wszystko od nowa
~ ODRIEE ~
Palcem wskazującym dotykam swojego obolałego policzka. Gdy naciskam na zranioną skórę syczę cichutko, bojąc się, że ten zły człowiek mnie usłyszy i wróci tu.
Siadam w ciemnym kąciku i opieram głowę na ugiętych kolanach. Patrzę z boku na oświetlony kawałek podłogi. Mała żarówka, która wisi na kabelku, kołysze się lekko. Cały czas podążam wzrokiem za jedynym światłem, jakbym była pod wpływem hipnozy. Patrzę uważnie, myśląc nad sensem życia. Bardzo często o tym rozmyślam, odkąd tu jestem.
Z prochu powstaliśmy. Rodzimy się by żyć, a żyjemy po to, by kiedyś dać życie innym. Zaczynamy od raczkowania, kończymy z balkonikiem. Zmieniamy się. Przedłużamy nasz gatunek, a wraz z czasem zmieniamy także i świat. Nic nigdy nie pozostaje takie same.
Staramy się osiągać sukcesy w szkole, potem w pracy. Chcemy być najlepsi, pragniemy szczęścia. Szukamy światła. Jesteśmy jak statki w nocy. Szukamy latarni, która wskaże nam dobrą drogę. Niestety nie każdy jest mocnym statkiem. Niektórzy z nas błądzą po oceanie, którym jest życie. Rozbijają się o skały, góry lodowe, które są naszymi problemami. Brakuje nam światła, które jest pomocą. Naszym wskaźnikiem do celu. Poddajemy się i wolimy zatonąć. Skończyć jak Titanic.
Mimo bólu, mimo cierpienia, mimo tęsknoty... Wiem, że kiedyś znajdę swoją latarnię, która pomoże mi dopłynąć do lądu. Teraz muszę tylko żyć ze świadomością, że kiedyś będzie dobrze. Nie wiem kiedy, co czasami sprawia, że mam ochotę zasnąć i już nigdy nie otworzyć oczu, ale wiem jedno...
Nie zostałam przypadkiem stworzona. Moje życie nie jest przypadkiem. Tak jak każdy, obrócę się w proch.
Wstaję z zakurzonego betonu i siadam po turecku przy oświetlonym kawałku podłogi. Bawię się, robiąc różne cienie palcami. Słabo mi to wychodzi...
Jestem tak zajęta moją zabawą, że nie zauważam kiedy Bianca siada obok mnie. Spoglądam na dziewczynę i zawstydzam się. Pewnie wyglądałam idiotycznie, bawiąc się palcami. Całe dnie, spędzone w ciemnej piwnicy robią ze mnie kogoś innego. Czuję to.
- To był króliczek, tak? - pyta uśmiechnięta, a ja kiwam głową.
- Nieźle ci to wychodzi. - mówi, po czym sama próbuje odpowiednio ułożyć palce, by stworzyć coś podobnego do królika. Próbuję przełknąć uczucie, które sprawia, że chcę się roześmiać. Odwracam wzrok i zaciskam zęby. Po chwili ochota na śmiech mija, a ja znów patrzę, jak Bianchi stara się stworzyć zwierzaka. Blondynka wzdycha i podbiera głowę ręką, zrezygnowana.
- Żenada, nie potrafię - mruczy i bawi się skrawkiem koszuli. By pokazać jej, jak bardzo jestem uzdolniona, wyciągam dłoń nad światło i z palców tworzę psa. Dziewczyna kątem oka spogląda na moje dzieło i przewraca oczami.
- No dobra już się nie popisuj. - mówi w żarcie i lekko mnie szturcha w ramię.
~ LOUIS ~
Zaciągam się rześkim powietrzem, zadymionego Londynu i udaję, że jest świetnie. Wyciągam ręce nad głowę, staję na palcach i rozciągam się, aż słyszę, jak przeskakują mi stawy. Słyszę śmiech za plecami, więc wracam do normalnej pozycji i odwracam się. Za mną stoi niewysoka blondynka. Lekko marszczę czoło, czego ona nie zauważa. Podchodzi, staje obok mnie i opiera się o barierkę, na dachu psychiatryka.
- Przyjemnie tu. - zagaduje.
- To psychiatryk. - mówię, jakby była małym dzieckiem. Odwraca do mnie głowę i pociąga cicho nosem.
- Jakbym nie wiedziała.
Nie odzywam się już do niej, czym najwyraźniej jest zawiedziona. Słyszę, jak wzdycha, po czym odbija się od barierki i odchodzi bez słowa. Wyciągam z kieszeni do połowy pustą paczkę papierosów i wyciągam jednego. Wsadzam go do ust, ale nie zapalam. Po chwili wyciągam zapalniczkę i patrzę na mały płomień. Przypomina mi się dzieciństwo, spędzone na wsi, na kolanach babci przed kominkiem. Lubiłem, jak opowiadała mi historie ze swojej młodości. Dziadek przysłuchiwał się temu i śmiał się z niej, a czasem coś dodawał, kiedy babcia dochodziła do tej części, którą spędzili razem. Nigdy nie poznałem swoich rodziców. Oboje zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałem niecały rok. Byłem wtedy u dziadków i czekałem, aż wrócą, by mama mogła mnie nakarmić, a potem zabrać do domu, w mieście obok. Jednak nigdy tego nie doczekałem, a dom dziadków stał się moim domem.
Parzę sobie palec i upuszczam zapalniczkę, która spada kilka pięter w dół i roztrzaskuje się na chodniku. Patrzę chwilę na nią i wypluwam papierosa, który leci w jej stronę. Jeszcze przez kilka minut stoję i obserwuję ludzi, mijających szary budynek, szerokim łukiem.
ஐ ஐ ஐ
Kiedy wracam do środka zauważam, że Harry siedzi w dużym pokoju, obok niego blondynka z dachu i oboje oglądają telewizję. Pacjenci nigdy nie są zainteresowani tym, co puszczają w telewizji, szczególnie kiedy są to wiadomości. Tak jak i teraz. Siadam z drugiej strony Harry'ego i chcę się odezwać, ale kiwa ręką, żebym się zamknął.
Prycham cicho i wsłuchuję się w głos spikerki.
"- Policjanci natrafili na nowe ślady, w sprawie poszukiwań dwóch dziewczyn, które najwyraźniej zostały porwane przez tą samą osobę, chodź w różnych odstępach czasu. Bianca Luca została porwana dwa lata temu, a Odriee Moore rok temu. Do tej pory obie były uznawane za zaginione. Obu dziewczyn nic nie łączyło, poza młodym wiekiem. Więcej informacji na temat poszukiwań w wydaniu wieczornym"
Spojrzałem z ukosa na Harry'ego, który wpatrywał się w zdjęcia dziewczyn, pokazane na ekranie. Obie były młode, jedna wyglądała na około 15 lat, druga na trochę starszą.
- O co chodzi Harry? - zmartwiłem się. - Przecież takie rzeczy się ciągle dzieją.
- Sam nie wiem. - mruknął, a blondynka położyła mu rękę na ramieniu. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Prychnąłem i wstałem, by zająć się swoją pracą. Dochodziła pierwsza, czyli czas podać pacjentom obiad. Ruszyłem do kuchni, skąd zabrałem metalowy wózek, który kucharka nałożyła stos talerzy, koszyk z łyżkami i dwa garnki, jeden pachnący rosołem, a drugi groszkiem.
Przeszedłem się korytarzem, w którym znajdują się pacjenci, którymi się zajmuję odkąd tu przyszedłem.
Zacząłem, jak zawsze, od końca, czyli od pani Goldenrose, która nie odzywa się do nikogo od śmierci męża. Lubię z nią rozmawiać. Zapukałem cicho do drzwi, co nie było konieczne, a raczej było głupie, bo i tak są zamknięte, a klucz mam ja. Mimo wszystko staram się, by moi podopieczni poczuli się tu choć trochę jak w domu.
- Witam ponownie, proszę pani. - przywitałem się, z uśmiechem. Podszedłem do siwej kobiety, siedzącej na zielonym fotelu, patrzącej przez kraty w oknie na rozbiegany Londyn.
- O proszę - ucieszyłem się, otwierając pokrywę pierwszego garnka. - Dziś rosół, pani ulubiony. Zjemy trochę, prawda?
Odwróciła do mnie głowę i wstała z fotela. Podeszła do łóżka i usiadła na nim, przysuwając do siebie mały stolik. Położyłem na nim talerz z zupą i jak zwykle nalałem też trochę sobie. Ona nie zje, jeżeli nie będę jadł razem z nią. Złożyła ręce i jak zwykle czekała, aż się pomodlę. Nie jestem zbyt religijną osobą, ale robię to, czego oczekuje. Wyraźnie wypowiadam kilka słów, dziękując Bogu za dzień i za posiłek, na koniec mówię "Amen" i od razu otwieram oczy. Kobieta porusza ustami swoje "Amen", ale nie wypowiada ani słowa. Garbię się nieco. Zjadamy w posiłek, a ja przez cały czas opowiadam, co dziś robiłem. Wiem, że mnie słucha, ale patrzy tylko na swój talerz. Kiedy kończymy podnoszę pokrywę z drugiego garnka, w którym znajduje się papka z groszku, którego nienawidzę. Krzywię się od samego zapachu i zauważam, że staruszka powtarza ten gest.
- Pani też nie ma ochoty? - pytam. W odpowiedzi patrzy na mnie wyczekująco.
- Ok, zapiszę sobie, żeby nie przynosić pani groszku. Czy jeszcze rosołku zamiast tego?
Ale ona już wstaje i rusza z powrotem na swoje miejsce w fotelu. Żegnam się i ruszam, dalej, w każdym pokoju spotykając się z różnymi chorobami i każdą osobę traktując inaczej, jednak zawsze z taką samą sympatią.
Kiedy kończę opadam na kanapę w dużym pokoju, gdzie nadal znajduje się kilka pacjentów, którzy wolą jeść razem z innymi. Po chwili dołącza do mnie Harry. On ma cięższą pracę ode mnie. Jest tu rok dłużej i ma większe doświadczenie, więc zajmuje się pacjentami, którzy są bardziej niepoczytalni i nieprzewidywalni, niż moi. Ociera spocone czoło i patrzy na swoje dłonie.
- Znów jakaś ciężka akcja? - zagaduję. Wzdycha ciężko.
- A żebyś wiedział, stary. - nie rozwija tematu, więc go nie naciskam i siedzimy, rozmawiając o powszechnych rzeczach, takich jak pogoda i wynik ostatniego meczu.
~ ODRIEE ~
Razem z Bianką leżałam na jednym materacu, który spokojnie mieścił nas obie. Dziennie dostajemy dwie szklanki wody i trochę jedzenia. Czasami gdy mężczyzna jest w złym humorze to głodujemy kilka dni, dlatego jesteśmy wychudzone. Moje obojczyki i inne kości są mocno widoczne, co wcale mnie nie cieszy. Kiedyś marzyłam o widocznych kościach, a teraz czekam na dzień, w którym trochę utyję. Podkładam dłonie pod głowę jako oparcie i słucham opowieści Bian. Historyjki, które wymyśla blondynka są najlepsze. Chętnie ich słucham, szczególnie po złym dniu.
- Dobra, to teraz o czym mam opowiadać? - pyta, ale ja jak zawsze nie odzywam się. Wzruszam ramionami i czekam na potok słów dziewczyny. Zamykam oczy i uśmiecham się.
- Um, no więc... To będzie trochę inna historia niż te wszystkie, które ci opowiadam. - mówi, a ja już nie mogę się doczekać. Po chwili Bianka wypowiada pierwsze słowa, dzięki którym czuję ciepło.
- Wyobraź sobie Święta Bożego Narodzenia. Z nieba sypie się śnieg, okrywa trawę, drzewa, domy... Puch spada na twoje zaczerwieniałe policzki, na twój nosek. Patrzysz na dużego bałwana, którego sama ulepiłaś. Ma on kolorowy szalik, a kawałki węgla służą za guziki od niewidzialnego płaszcza. Na koniec dodałaś jeszcze jedną rzecz, bez której bałwan nie byłby bałwanem. Wbiłaś prosto w środek jego białej twarzy, marchewkę! - lekko podskoczyłam gdy podniosła głos, ale zaraz wydałam z siebie coś co miało być bezdźwięcznym chichotem.
- Wróciłaś do domu, w którym było cieplutko i przyjemnie. Twój tata rozpalał ogień w kominku, a mama krzątała się w kuchni, starając się, by wigilijna kolacja była dziełem w oczach reszty domowników. Zajrzałaś do pokoju dziennego. Tam na okrągłym stole stała waza z barszczem i taca, którą zdobił indyk. Twój brat... - urwała niepewna. - Masz rodzeństwo?
Nie mam brata ani siostry, ale kocham mojego młodszego o pięć lat kuzyna Chrisa. Traktuję go jak brata, a przynajmniej... traktowałam.
- Nie ważne. Załóżmy, że masz brata, który nazywa się Cody.
Od razu w mojej głowie powstaje obraz niskiego chłopca ze złotymi loczkami.
- Chłopczyk kręci się wokół stołu i od czasu do czasu podkrada kilka pierników. Cody chowa smakołyki do kieszeni, świeżo kupionych, eleganckich spodni i znika z pełną buzią ciasteczek. Nadszedł czas kolacji. Przyjechały babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie i liczne kuzynostwo. Na dobry początek wieczoru wszyscy zaczęli śpiewać kolędy. - wszystko było takie piękne, wręcz prawdziwe. Miałam wrażenie, że jestem w swoim domu i czuję to ciepło ognia. Czułam zapach przepysznych ciasteczek Buni. Mocno wciągnęłam powietrze nosem, ale zamiast wypieków babci, poczułam świerk. Oszalałam? W piwnicy nie ma żadnego drzewka, a nawet gdyby było, to uschło by.
- Dziewczynki! - usłyszałam głos, który wołał nas zza drzwi. To był on. Moje serce zaczęło łomotać tak mocno, że niemal wyczuwałam je pod skórą. Metalowe drzwi otworzyły się z hukiem, a po chwili z ciemności wyłonił się potwór. Nasz koszmar. Zaskomlałam i złapałam szybko za ciepłą dłoń Bianki. Dziewczyna wyrwała się i objęła mnie dłońmi. Czułam, że chce mnie ochronić.
- Drogie panie, to nie będzie trwać długo. - zarechotał i zbliżył się na tyle blisko, że mogłam poczuć zapach papierosów. - To która dziś? Ene due like... - wyliczał i wskazywał nas palcem. - Fake. - jego brudny paluch spoczął na mojej osobie, a usta wykrzywił w szatański uśmiech. Nabrałam powietrza zdenerwowana, ale ulżyło mi. Bianca wystarczająco dużo już wycierpiała. Ona jest jedynym moim oparciem. Nie mogę jej stracić.
- Zostaw ją. - warknęła Bian, ściskając mnie mocniej. To tylko rozbawiło tego kryminalistę.
- Zamknij się, szmato. - błyskawicznym ruchem złapał za moją nogę i szarpnął w swoją stronę. Bianca starała się go powstrzymać, ale on jednym ruchem pozbył się problemu. Dziewczyna leżała na podłodze z przyłożoną dłonią do nosa, gdy ja drapałam paznokciami o beton. Z moich oczu wypłynęły łzy.
Ostatnie spojrzenie, które posłała mi pobita blondynka mówiło: "Błagam. Wybacz mi."
Zniknęłam za drzwiami. Starałam się wyrwać mu, udało mi się go nawet uderzyć w czułe miejsce, ale to wcale nie pomogło. Wściekł się i znów dostałam. Czułam ciepło krwi, która wypływała z mojej wargi. Niestety, to nie było najgorsze. Piekło zaczynało się w tym pustym, małym pomieszczeniu, w którym on nam to robił. Brzydziłam się samej siebie.
Za każdym razem, gdy on zabierał to, co należało do osoby, którą naprawdę pokocham, zamykałam oczy. Wyobrażałam sobie, że to tylko koszmar. Niestety to rzeczywistość.
I znów los rozdziera moje uczucia.
_________________________________________________________________________________
Koniec rozdziału II! Jak emocje?
Ciekawi dalszych losów bohaterów? No my mamy nadzieję :)
Rozdział III już niedługo się pojawi. Czekamy na wasze opinie i uwagi!
Do następnego!
~ Obli Viate
~ Carrie SS.