piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 13 - Stone Cold

Muzyka: Yiruma - River flows in you

Istnieją głosy, które chcą, byś je usłyszał
Tyle do powiedzenia, ale nie potrafisz znaleźć słów
Ta woń magii i piękno, które było
Gdy miłość była groźniejsza od wiatru


Słuchaj swego serca 

Gdy do ciebie przemawia
Słuchaj swego serca
Nie możesz zrobić nic innego
Nie wiem dokąd się udajesz
I nie wiem dlaczego
Ale posłuchaj swojego serca 
Zanim powiesz mu "żegnaj"


                                   ~ODRIEE~


  Z samego ranka, dość wczesną porą usłyszałam czyjąś głośną rozmowę. Nie otwierałam oczu, bo powieki wydawały się ważyć tonę, ale za pomocą wyobraźni próbowałam sobie stworzyć obraz dwóch osób, które wymieniały się zdaniami. Jeden głos dobrze poznałam . Była to starsza pielęgniarka, która ostatnio mówiła coś szeptem do tego młodego pielęgniarza, kiedy ja stałam jak sierota odłączona od tematu.

Kobieta rozmawiała z kimś o ochrypłym, niemal gorzkim głosie. Z pewnością był to dorosły mężczyzna. W każdym jego słowie potrafiłam wyczuć jad, którym atakował biedną pielęgniarkę.
- Pani Collins! - Lekko się wzdrygnęłam. - Proszę mnie teraz nie męczyć. Mam masę pracy i jeszcze panią na głowie! - warknął mężczyzna, a ja przed oczami miałam jak człowiek wyrzuca ręce do góry.
Mimo wielkiego lenia jaki mnie trzymał, zwlekłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Ciekawość zwyciężyła z chęcią na smaczny sen. Przyłożyłam ucho do zimnej powłoki drzwi, by lepiej słyszeć.
- Panie Hetfield, proszę dobrze to przemyśleć. - mówiła kobieta. - Jestem nienagannym pracownikiem i wcale mi się nie spieszy na emeryturę...
Brzmiała jakby miała się rozkleić, jej głos drżał.
-Pracuję tu od dwudziestu lat, ten szpital jest moim drugim domem. Nie może tak nagle mnie pan zwolnić. - powiedziała ostrzej, ale cudem dosłyszałam jak głośno przełyka ślinę. Cóż, jak na dom wariatów, to ściany są bardzo cienkie.
- To ja jestem dyrektorem tego szpitala, mogę robić wszystko co uznam za odpowiednie. Zmarszczyłam brwi, gdy mężczyzna prawie wykrzyczał to zdanie. Myślałam, że pracodawcy powinni dobrze traktować zatrudnionych ludzi. Szczególnie tych, którzy wykonują swoje obowiązki bez problemu. Po kilku krótkich chrząknięciach, mężczyzna wycedził kilka zdań.
- Jeszcze się zastanowię, ale niczego nie obiecuję. - westchnął, jakby pozbawiony sił na dalszy dialog z upierdliwą kobietą. - Powinna pani zrozumieć, że to dla pani zdrowia! Przy ciężkiej pracy kręgosłup wysiada, stawy są nadwyrężane. - Głosy cichły, co oznaczało że się oddalają. - Proszę jak najszybciej zrobić badania i mi je dostarczyć. - To było ostatnie, co mogłam usłyszeć.


 Po zjedzeniu śniadania, które swoją drogą było niesmaczne, spacerowałam korytarzami szpitala. Oczywiście nie sama, kroku dotrzymywała mi pielęgniarka Pagie. Dziewczyna nie wyglądała tak blado jak ostatnio, gdy zobaczyła mnie ponownie po naszym małym incydencie w mojej klatce. Jak teraz o tym myślę, to przyznaję że przesadziłam. Nie powinnam tak agresywnie reagować, ale czułam się wtedy jakby wszyscy się nade mną użalali.
Biedna Ali, została porwana przez gwałciciela... Zamknijmy ją w czterech ścianach, może dzięki temu nie podetnie sobie żył.

 Czy gdzieś w świecie jest ktoś lub coś, co będzie mogło odciążyć mnie od pamięci? Czy istnieje taka możliwość, że kiedyś znów zasmakuję normalnego życia?
 Mam nadzieję że tak, bo jak na razie moje życie smakuje i zajeżdża rybą.
To przez tego tuńczyka, który zawitał rano na moim talerzu. Nie cierpię ryb. W ostatnim czasie zjadłam chyba dziesięć puszek sardynek, które odpychająco pachniały. Aż dziwne, że skrzela mi nie wyrosły po tym paskudztwie.

Blondynka niepewnie opowiadała o swoim wczorajszym dniu. Nie byłam zbytnio zainteresowana, tym że jakaś wytatuowana dziewczyna z niebieskimi włosami, została przyłapana na próbie kradzieży okularów przeciwsłonecznych, kiedy to ona przymierzała nowe szorty. Jeżeli jestem dobrze poinformowana, to mamy październik, a Pagie nie wygląda na "Codziennie ćwiczę, by mieć atrakcyjny sześciopak na brzuchu", dlatego nie mam pojęcia po co blondynka kupiła szorty. 
Mimo nudnej historyjki, która wcale mnie nie wprawiła w głębsze refleksje, byłam w jakiś sposób wdzięczna tej dziewczynie. Wykorzystywała swój cenny czas na spędzanie go ze mną i chcąc być miłą pielęgniarką, opowiadała mi o swoich ''ciekawych'' przeżyciach. Ale przecież to jej praca.


                                                   ~LOUIS~


Megan wydzwaniała do mnie przez cały dzień. Nie napisała ani jednego SMSa. Nie odbierałem, bo nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Żeby zająć czymś myśli skupiłem się na pracy. Pchnąłem metalowy wózek i wjechałem do ostatniego pokoju. Blondynka siedziała oparta o łóżko czytając gazetę, którą zabrała, gdy byliśmy u lekarza i udawała, że nie zwraca na mnie uwagi. Położyłem talerz z jajecznicą na małym stoliku i usiadłem na łóżku.
- Piszą coś ciekawego? - zapytałem od niechcenia. Mruknęła coś w odpowiedzi. Kobiety.
- Powinnaś zjeść kolację - zauważyłem. Pokiwała tylko głową, nie ruszywszy się z miejsca.
- Jesteś irytująca.
- Mhm - mruknęła i obróciła stronę.
- Ty mnie w ogóle słuchasz? - zmarszczyłem brwi i oparłem się łokciami o kolana.
- Mhm.
- Mówiłem, że powinnaś zjeść - pomachałem jej rękami przed oczyma. Uniosła dłoń i klepnęła mnie w ramię.
- Zasłaniasz mi - powiedziała cichym głosem.
- O, wreszcie zauważyłaś, że tu jestem - westchnąłem znów i wstałem z łóżka. Wziąłem talerz w dłoń i usiadłem obok Bianki. Nałożyłem trochę jajecznicy na łyżkę i zbliżyłem do jej ust.
- Powiedz "aaa" - powiedziałem, próbując się nie roześmiać. Przygotowałem się na kolejne uderzenie z jej strony, ale ona jak gdyby nigdy nic otworzyła usta.
- Aaa - odpowiedziała, dalej czytając. W zupełnym osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co robię, włożyłem łyżkę do jej ust. Zjadła i otworzyła ponownie.
- Aaa.
- Poważnie? Mam cię karmić? - zapytałem, gdy już odzyskałem całkowitą świadomość moich czynów. Karmienie pacjentów mi się zdarzało, ale zazwyczaj byli oni sparaliżowani, lub spięci pasami.
- Masz z tym jakiś problem? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Ależ skąd - mruknąłem sarkastycznie i podałem jej kolejną łyżkę. Karmiłem ją przez kilka minut, a ona dalej czytała swoje czasopismo.

Po jakimś czasie talerz był całkiem pusty. Spojrzałem na blondynkę, która wciąż nie odrywała wzroku od lektury.
- Aaa. - Otworzyła znów usta.
- Już zjedzone - odparłem. Wreszcie zamknęła gazetę i spojrzała na mnie z rozczarowaniem.
- O, to wielka szkoda - westchnęła i dotknęła palcem wskazującym czubka nosa. - Była za mało słona. Ale smaczna. Mógłbyś częściej mi ją gotować.
- Jajecznicę się smaży nie gotuje, a poza tym to kucharki przyrządzają kolację. Ja ją tylko przynoszę.
Spojrzała na mnie morderczym spojrzeniem.
- WIEM, że kucharki gotują. Ale lubię myśleć, że to ty mi ją przyrządzasz. - Zmarszczyła lekko nos.
Zdziwiły mnie te słowa. O co może jej chodzić? Chciałaby, żebym to ja jej gotował?
- Chyba nie próbujesz mnie podrywać? - zaśmiałem się.
- Oczywiście że nie, baranie. Po prostu chciałabym, żeby typ, który jest moim opiekunem miał choć jedną przydatną cechę. Na przykład gotowanie. - Uśmiechnęła się do mnie sarkastycznie. Fuknąłem cicho nosem i poklepałem ją po głowie, wstając.
- Kiedyś ci coś ugotuję - puściłem jej oczko i schowałem talerz na dolną półkę wózka.
- Do widzenia, Louis - zawołała za mną, gdy wychodziłem. To był drugi raz tego dnia, kiedy mnie zamurowało z jej powodu i pierwszy raz odkąd się znamy, kiedy zwróciła się do mnie po imieniu.


                                                             Odriee


Spacer po śniadaniu nie okazał się takim złym pomysłem. Mogłam rozprostować nogi i pozwiedzać budynek, zamiast siedzenia w klatce, gdzie dzień trwa wieczność. A przynajmniej takie mam wrażenie. Wszystko wygląda tam tak samo. Czyli szaro buro, neutralnie. To sprawia, że zatracam się w sobie, zawieszając wszystkie pozytywne myśli jakie chcę do siebie dopuścić. Bez wątpienia potrzebuję kochanego słońca, które rozgrzeje lodowatą powłokę, która mnie otacza. Nie wiem dlaczego tak bardzo cieszę się z największej gwiazdy naszego układu słonecznego. W piwnicy wciąż było ciemno, nie licząc kilku słabych żarówek, które dawały jedyne światło. To normalne, że jasność lepiej się kojarzy, bo daje poczucie bezpieczeństwa.

Od godziny, a może nawet dłużej, siedziałam w dużym salonie. Jego łagodny i zarazem ciepły wystrój sprawiał, że mogłabym tu nawet przesiadywać całe dnie. Tak bardzo się różnił od tej białej klatki, od której biło chłodem. Odpoczywałam, siedząc z dala od reszty pacjentów i pielęgniarek, na miękkiej ławie w kształcie półkola. Siedzenie idealnie wpasowywało się w równie zaokrąglony kawałek ściany, a upiększały to jeszcze bardziej okna. Długie, otoczone białą ramą okna z grubą szybą. Dzięki takiemu ustawieniu mogłam zobaczyć jak wygląda szpital z obu stron i jeszcze na wprost, na ciemny lasek. Budynek miał to do siebie, że był bardzo widoczny. Czerwona cegła z dużą ilością przyrośniętego mchu przyciągała oko. Lasek natomiast nie różnił się niczym innym od zwykłego lasu w październikowy wieczór. Spodobały mi się rosnące w nim masywne drzewa z przesadnie grubymi gałęźmi i liśćmi koloru zielonych butelek od piwa. Nigdy nie widziałam na żywo baobabu, ale te drzewa mogłyby się do nich zaliczać.

W saloniku pozostało tylko kilka osób. Byli to raczej młodzi ludzie i nie musiałam tego stwierdzać po wyglądzie. Wszyscy siedzieli sami. Czas, w którym my, młodzi ludzie powinniśmy odnosić sukcesy i popełniać błędy, został naruszony przez obcego nam wroga. Nasza cienka jak nić psychika doznała mocnego urazu i choćbyśmy pragnęli zmyć wszelkie rysy, to one i tak zagłębią się w naszym świecie. Czym dłużej o tym myślę, tym większym labiryntem staje się moje codzienne życie.

 Jakaś blada dziewczyna z czarnymi jak węgiel włosami, opierała się o ścianę i zamyślona wpatrywała się w brązowy dywan. Wyglądała na spokojną, ale jakby nieobecną. Prawie w ogóle nie mrugała. Mój wzrok powędrował do pewnego rudawego chłopaka, a raczej do jego dłoni. Bardzo szybko i energicznie układał kolorową kostkę, która cały czas znajdowała się w ruchu, wydając przy tym dźwięk podobny do pisania na klawiaturze. Zafascynowana chaosem jaki dział się w dłoniach chłopaka nie zorientowałam się, że zdążyło się już ściemnić. Wskazówki zegara wskazywały równą piątą popołudniu, co mnie zestresowało. Przyszłam tu z tą Pagie, ale dziewczyna powiedziała że przed szóstą odprowadzi mnie do salki, bo czeka mnie jeszcze kąpiel. Na samą myśl o ciepłej wodzie i pachnącym mydle, przechodziły mnie ciarki w dole kręgosłupa. Woda. Ciepła woda, która rozluźni moje ciało. To śmieszne, że czuję jakbym dopiero zaczynała poznawać świat.
Mała, rozdarta Ali... Odriee... szuka swojej latarni, która wskaże cel jej życia.


Louis



 Po skończonej pracy usiadłem na chwilę w salonie. Spojrzałem na włączony telewizor, by obejrzeć wieczorne wiadomości. Większość pacjentów znajdowała się już w swoich pokojach, więc mogłem pogłośnić, by lepiej słyszeć. Na ekranie pojawiły się ujęcia ulic jakiegoś miasteczka, płonące budynki po obu stronach, biegający ludzie, ktoś coś krzyczał. Zmarszczyłem brwi. Pośród tego całego bałaganu stał dziennikarz-hardkor w potarganej kurtce i wyjaśniał co się właśnie dzieje i w jak wielkim niebezpieczeństwie się znalazł. Nie zwracałem zbytnio uwagi na jego słowa, bo miałem wrażenie, że skądś znam miejsce, w którym jest.
" - ...Zbliżają się do Londynu... - " powiedział dziennikarz, a mnie wbiło w fotel. No tak. Miasteczko niedaleko Londynu, byłem tam kiedyś. Trudno było rozpoznać ulice w tym bałaganie. Zacząłem uważniej słuchać. Z tego, co mówił dziennikarz wynikało, że terroryści napadają coraz to kolejne miasta Anglii, bez żadnego ostrzeżenia, z ukrycia. Nie wiadomo które miasto będzie następne, bo są pogrupowani po kilkanaście osób i rozstawieni po całej Anglii. Wojsko robi co może, ale nikt nie jest w stanie przewidzieć kolejnego ataku.
 Patrzyłem przez chwilę tępo w telewizję. W każdej chwili nasze życie może się zamienić w jeden wielki stos. Spłoniemy wszyscy, jak czarownice, nawet nie wiedząc za co. Przyłożyłem palce lewej dłoni do ust. Świat Bianki, który chciałem odbudować ponownie legnie w gruzach.
 Nie mam pojęcia, jak mógłbym jej pomóc.
 Jedyne co wiem, to że zaczęła się wojna.


_________________________________________________________________________________


Na początek bardzo bardzo mocno przepraszamy za takie opóźnienie, ale no niestety jakoś chęci brak, choć głowy pełne pomysłów :C ( Ja mam teraz egzaminy, sry ;( - Carrie )
Mamy nadzieję, że mimo to ktoś tu jeszcze został i czeka na rozdzialik, który no.. jest jaki jest, mamy nadzieję, że się nie rozczarowałyście za bardzo. Tak więc, jeszcze raz bardzo przepraszamy, postaramy się poprawić ^^
Enjoy!
- Obli Viate
- Carrie SS.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Rozdział 12 - I'm tired of my life


Przeziębisz się
Od lodu w twojej duszy
Więc nie wracaj po mnie
I myślisz, że niby kim jesteś?
Słyszę, że pytasz wszystkich dookoła
Czy gdziekolwiek można mnie znaleźć
Ale wyrosłam na zbyt silną
By kiedykolwiek wpaść z powrotem w twe ramiona
Nauczyłam się żyć pół żywa
I teraz chcesz mnie jeszcze raz
                 
                                      

                ~Bianca~


   Pielęgniarka zaprowadziła mnie do lekarza. Powiedziała, że muszę pomóc w przepytywaniu Odriee. Westchnęłam. Wreszcie będę mogła ją zobaczyć. Boję się, że jest z nią jeszcze gorzej. Po tym co przeszłyśmy na pewno chciałaby pożyć trochę zwykłym życiem. Weszłam do gabinetu i pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to wysoki chłopak z kręconymi włosami, którego pamiętam z pierwszego dnia tutaj. Po chwili jednak zupełnie o nim zapomniałam, bo zobaczyłam drobną postać, siedzącą naprzeciwko doktora.
- Ali! - wykrzyknęłam, rzucając się do niej. Kątem oka zobaczyłam, jak pielęgniarz odbija się od ściany i rusza w naszą stronę, ale nie przejęłam się tym. Uklęknęłam przy przyjaciółce i objęłam ją mocno. Pochyliła się, by ułatwić mi dostęp do niej, a po chwili zsunęła się na ziemię i klęczałyśmy razem w mocnym uścisku. Zapomniałam o całym świecie, bo w tej chwili najważniejsza była tylko ona.
- Ali - szepnęłam w jej włosy. Pogładziłam ją po głowie, jak to często robiłam, kiedy byłyśmy zamknięte.
- Teraz musimy porozmawiać z tym lekarzem. Nie musisz się odzywać, ja wszystko załatwię - oparłam ręce na jej ramionach i odsunęłam się lekko od niej. Patrzyła mi w oczy, a na jej ustach powoli pojawiał się uśmiech. Złapała mnie za dłoń i przyłożyła do ust. Moje serce ścisnęło się, jak zawsze, gdy Ali okazywała mi, że jestem dla niej ważna. Robiła to rzadko, ale dzięki tym drobnym gestom udało nam się przetrwać.
- Ali - odezwałam się. Spojrzała na mnie. - Musimy usiąść i porozmawiać z doktorem.
Wstałyśmy z ziemi. Pielęgniarka wyszła, w gabinecie znajdował się tylko lekarz i chłopak z lokami.
Usiadłyśmy na przeciw mężczyzny w białej koszuli, który przyglądał nam się przez cały czas.
- Witam ponownie, Bianco - uśmiechnął się. Już na początku go polubiłam, nie był nachalny, za to wydawał się doskonale rozumieć, w jakiej jestem sytuacji.
- Dzień dobry - przywitałam się.


                                           ~Harry~


   Stałem oparty o ścianę i obserwowałem niesamowite powitanie dwóch dziewczyn. Nie widziały świata poza sobą, było widać w ich oczach ten rok wspólnie spędzony w piwnicy. Chciałbym, tak jak one potrafić okazywać uczucia ważnym dla mnie osobą.
 Bianca odpowiadała na wszystkie pytania doktora. Nie wydawała się skrępowana, kiedy opowiadała i intymnych sprawach. Miałem wrażenie, że nie powinno mnie tu być. To była sprawa pomiędzy lekarzem a pacjentkami, ja miałem tylko pilnować. Potarłem dłonią wierzch nosa, czułem się niezręcznie.
- Harry - zwrócił się do mnie doktor - mógłbyś wyjść? Chciałbym teraz przepadać moje pacjentki.
Skinąłem głową i odetchnąłem z ulgą, kiedy znalazłem się za drzwiami, razem z Odriee. Lekarz postanowił najpierw zbadać Biancę, żeby potem mogła powiedzieć przyjaciółce, że to nic strasznego.
 Drobna dziewczyna siedziała obok mnie na ławeczce przed gabinetem i patrzyła na swoje białe buty. Przyglądałem jej się w uwagą. Po chwili schyliła się i zsunęła je ze stóp. Pomachała nogami i zerknęła na mnie. Uniosłem brew.
- Uciskają cię? Chcesz mniejszy rozmiar? - zmarszczyła nos, po czym pokręciła głową.
- Więc o co chodzi? - wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Podrapałem się po głowie, próbując ją zrozumieć. - Kolor ci się nie podoba? A może krój? - jednak również nie o to jej chodziło. Znów wzruszyła ramionami.
- Wolisz chodzić boso? - mruknąłem, po chwili myślenia. Uniosła wzrok i pokiwała radośnie głową. Nie sądziłem, że taka drobnostka może ją ucieszyć. Wstała i zaczęła spacerować po korytarzu. Przyglądałem się jej chudym nóżkom i zastanawiałem się ile zajmie mi czasu doprowadzenie jej do stanu poprzedniego. Bardzo chciałem jej pomóc. Chciałem, żeby odzyskała swoje dawne kształty i wigor, mimo że nie znałem jej wcześniej. Po prostu czułem, że chcę, żeby była szczęśliwa.

                                          ~Bianca~


  Westchnęłam, kiedy drzwi zamknęły się za chłopakiem i Ali. Bałam się jak cholera. Przez cały czas odpowiadałam swobodnie na wszystkie pytania, by pokazać przyjaciółce, że nie ma się czego bać. Teraz opuściłam wyprostowane ramiona i zgarbiłam się nieco. Nie chciałam się rozbierać i wiedziałam, że doktor zdaje sobie z tego sprawę.
- Przykro mi - powiedział, kiedy roztrzęsionymi dłońmi rozpinałam koszulkę. - Gdybym nie musiał, nie robiłbym tego, ale to dla twojego dobra. Obiecuję, że nic nie będzie bolało.
Wyszłam zza parawanu ubrana tylko w spodnie. Zbadał mi piersi, delikatnie dotknął siniaków na plecach i brzuchu. Zadrżałam, kiedy dotknął mnie zimnym stetoskopem.

                                                       ~Harry~


Przez kilkanaście minut, gdy czekałem z Odriee na  Biancę, widziałem że drobne ciało dziewczyny było spięte. Nerwowo zaciskała pięści, aż jej knykcie bielały. Byliśmy sami na korytarzu, a Odriee nie była skłonna do rozmowy, co pozwalało mi na chwilę myślenia.
W pewien sposób czułem się potrzebny. Nie tylko w pracy jako pielęgniarz, ale w życiu tej...
 W życiu? Nie, to chyba zbyt mocno powiedziane. Chciałbym być kimś, kto mógłby na nowo zbudować świat tej dziewczyny.
Od podstaw. Czyli od zaufania do ludzi. Od zaufania do mnie.
- Dziękuję, doktorze.
Oboje z Odriee zwróciliśmy swój wzrok ku drzwiom, przez które wychodziła spokojna Bianca wraz z uśmiechniętym panem Felixem. Teraz przyszedł czas na drugą, mniej chętną na badania pacjentkę.
- Odriee - prawie że wyszeptałem, patrząc na jej profil. W mgnieniu oka dziewczyna została zamknięta w ramionach przyjaciółki, przez co lekko przymrużyłem powieki.
- Ali, nic się nie bój. Doktor Felix jest bardzo miły i delikatny, a badania w ogóle  nie bolą. - Blondynka złapała za policzki młodszej koleżanki, której twarz przybierała zielonkawy kolor. Czy to nie ja powinienem był ją uspokoić i przekonać do badań?
- Zaufaj mi. - Bianca pogłaskała dziewczynę po głowie, po czym złożyła krótki pocałunek na czole Odriee. Obie wyglądały na szczęśliwsze, gdy były razem. Łączyło je coś specjalnego, coś jakby bratnia dusza. Z resztą co ja tam mogę wiedzieć? Praktycznie są mi obce.
- Odriee, zapraszam. - Doktor wskazał na gabinet, posyłając brunetce wesołe spojrzenie.
Chwilę później dziewczyna znalazła się za białymi drzwiami, w które tępo się wpatrywałem.


 Po skończonych badaniach odprowadziłem pacjentkę do jej sali. Dziewczyna wyglądała na pobudzoną, co pewnie wynikało z wizyty u lekarza. Od czasu gdy opuściła gabinet lekarski jej klatka piersiowa unosiła się dwa razy szybciej niż powinna i  dosyć często, chaotycznie mrugała.
 - Coś nie tak? - zapytałem, widząc grymas na twarzy brunetki. Ta tylko krótko potrząsnęła głową w przeczącej odpowiedzi. No tak. Niby nic jej nie jest, ale jednak jest. Nie powinienem się do tego przyzwyczajać, a raczej kombinować jak zachęcić ją do jakiegokolwiek kontaktu. Potakiwanie głową to już coś, ale nadal stoimy w miejscu. To dopiero kilka tygodni, gdy Odriee jest w szpitalu, a ja czuję się jakbym nie dawał z siebie wszystkiego przez te dwa lata pracy. Nigdy nie byłem nieuprzejmy dla pacjentów, ale teraz mam wrażenie że w końcu jestem potrzebny. Przywożenie posiłków i krótkie spacerki to mój obowiązek, ale sklejanie czyjegoś podartego na kawałki świata już nie. Mimo to, chcę tej młodej dziewczynie w jakimś stopniu pomóc, choć mam pewność, że to nie będzie zbyt łatwe. Cóż... Do odważnych świat należy.
Przekręciłem metalowy klucz w zamku drzwi, po czym szeroko je otwarłem, przepuszczając nastolatkę. Gdy przeszła obok mnie poczułem się jakbym to ja wyrządzał jej krzywdę. To nie moja wina, że musi tu siedzieć, ale kiedy widzę te ciemne oczy, które tracą swoją barwę z każdym dniem tutaj, czuję się jak totalne dno.

 Odriee usiadła na łóżku odwracając się do mnie plecami. Cisza panująca w sali pozwoliła mi usłyszeć głębokie westchnięcie dziewczyny. Chyba oboje odczuwaliśmy zmęczenie.
 Przez sekundy rozważałem czy powiedzieć Odriee o jutrzejszej wizycie jej ojca, o ile mężczyzna się nie upije. Przygryzłem wargę wyrzucając ten pomysł z głowy. Mówiąc brunetce o tym pewnie zmusiłbym ją do całonocnych rozmyśleń i obaw. Wiem, że nie zmrużyłaby oka.
- Jeśli czegoś będziesz potrzebować to zapukaj, za drzwiami siedzi ochroniarz - poinformowałem, drapiąc się po karku.
 - On mnie zawiadomi i przyjdę - dodałem, chcą przedłużyć mój pobyt z nią. Cholera, ona w ogóle na mnie uwagi nie zwraca.
Dosiadłem się do ciemnowłosej. Dzieliła nas odległość jednego łokcia, ale było to dosyć blisko. Dla niej najwyraźniej stanowczo zbyt blisko, bo przesunęła się kilka centymetrów bliżej ściany.
Co ja mogę? Nie zmuszę jej do okazywania jakiejkolwiek sympatii, ale spróbować nie zaszkodzi.
- Wiesz... Mam przyjemność czytać pewną historię, miłosną historię. - Nie wiem dlaczego chciałem jej o tym powiedzieć. Może dla tego, że Odriee była wcieleniem głównej bohaterki, Anabett.
 Tak bardzo mi ją przypominała. Delikatne rysy twarzy, urocze krągłe usta i duże oczy, które mogłyby się wydawać zbyt duże, ale to w nich tkwiła prawda.
 To piękne, kiedy nie potrzebne są słowa, a spojrzenie, które mówi wszystko.
- Tak, pewnie pomyślisz, że jestem jakimś odmieńcem, bo czytam romansidła, ale... - urwałem, bo na ułamek sekundy jej usta ułożyły się w uśmieszek. To dało mi niewiarygodną satysfakcję.
- Ale facet też człowiek - dokończyłem odchrząkując. - Więc chciałem, znaczy chcę ci polecić książkę ''Wraz z miłością przeminęło...''. Aktualnie to czytam, ale jak skończę to przyniosę ją i będziesz mogła poznać losy nieźle porąbanych bohaterów. - Przez chwilę krew spłynęła z mojej twarzy, gdy zdałem sobie sprawę, że moje nieprzemyślane słowa mogły obrazić dziewczynę. Na całe szczęście Odriee nie okazała w żaden sposób obrazy, co przyniosło mi ulgę.
- Okej, na mnie już czas. Jutro zobaczymy się dopiero po trzeciej, mam zajęcia na uczelni .
 Co mnie ugryzło, że o wszystkim jej mówię?

Obdarowałem brunetkę ostatnim spojrzeniem, którego nie odwzajemniła. Jak zwykle błądziła wśród myśli, których nie mogłem odgadnąć. Moje serce zatrzymało się, gdy moja duża dłoń przykryła jej malutką rączkę. Skóra jaka ją otulała była miękka jak aksamit, ale mogłem wyczuć kilka małych zadrapań. Dziewczyna nie zabrała dłoni, co najbardziej mnie zdziwiło i ucieszyło w dzisiejszym dniu.
- Obiecuję ci, że już zawsze będziesz bezpieczna.



_______________________________________________________________________________

Hej, hej witajcie ^^
Jest (bardzo spóźniony, wiemy) 12 rozdział, podoba się? Tak, tak, nie wiele się dzieje, ale spokojnie, w 13 się akcja rozkręci, więc nie zostawiajcie nas ;**
Także, czekamy na komentarze i do następnego,
Enjoy!

                                                                     

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 11 - Better Tomorrow

Muzyka: Alex & Sierra - Little Do You Know 

Nigdy nie przyszłoby ci do głowy
Jak pogrążam się w smutku, gdy ty zapadasz w sen
Nie masz pojęcia
Że wciąż nawiedzają mnie wspomnienia
Niewiele wiesz
W głębi duszy jestem niewolnikiem własnych słabości
Wciąż usiłuję wziąć się w garść
Nie zdajesz sobie sprawy
Że potrzebuję więcej czasu





                                                           ~ODRIEE~


   W niepokoju krążyłam po sali. Byłam pewna, że było to spowodowane chłodem, który nie pozwalał mi na siedzenie w kącie, gdy w końcu poczułam lekkie szczypanie skóry. Dosłownie, czułam, jakby jakaś niewidoczna zjawa skubała za moją oziębłą skórę. Wraz z moim strachem przyszło uczucie, które wzbudzało we mnie wszelkie mordercze instynkty. Upadłam na kolana, ciągnąc za włosy. Chciałam krzyczeć, ale coś nie pozwalało mi wydać ani jednego dźwięku. Mój mózg stracił połączenie z krtanią. Szybko podparłam się rękami by nie upaść na twarz, ale to wcale nie pomogło mi się uspokoić. Dyszałam, choć nie byłam zmęczona. Jęczałam, mimo tego, że nic mnie nie bolało. Bałam się, sama nie wiedząc czego.
  Tak jak dziewczyna, która dojrzewa i dostrzega zmiany w sobie, ja dostrzegałam zmianę w swoim sercu. Wszystko się rozpadło, a teraz układa się, ale w nieodpowiednie kawałki. Czuję to. Nie myślę teraz tak, jak kiedyś, nie myślę nawet tak jak wtedy, gdy siedziałam w piwnicy. Próbuję łączyć skrawki zdrowego myślenia, ale za każdym razem czuję, że jest inaczej. To wszystko mnie przerasta. Jestem układanką drobnych puzzli i nikt nie potrafi ich ułożyć. Nawet ja.
  Na mojej szyi pojawiła się gęsia skórka, która została spowodowana zimnym powiewem. Dla pewności obejrzałam całą salę. Wszystko było na swoim miejscu, nadal byłam sama.
Przestań tworzyć te okropne scenariusze, bo oszalejesz! - zganił mnie głos w mojej głowie.
  Pomasowałam drżącą dłonią kark. Gęsia skórka zniknęła, a chłód nie wrócił. Nabierając powietrza, zamknęłam oczy, myśląc, że może gdy znów je otworzę obraz mojego życia wyostrzy się. Desperacja, jaką w sobie dusiłam nie dawała mi chwili wytchnienia. Cały czas żyję ze świadomością, że jutro wcale nie będzie lepsze od dzisiaj. Jestem już wyczerpana.

   Potrzebowałam snu. Każdy go potrzebuje, ale ja nie byłam już wstanie mieć otwartych oczu. Usiadłam na podłodze pod ścianą i oparłam głowę na kolanach, przymykając oczy.
 Po przebudzeniu, które spowodowało pukanie do drzwi, nadal odczuwałam dyskomfort. Otarłam dłońmi powieki, a potem ujrzałam białe trampki, które z boku miały niewielką i lekko zdartą gwiazdkę. Spodobały mi się.
- Jak się spało? - zapytał chłopak, który irytował mnie coraz bardziej. Nie chciałam nawet na niego patrzeć, mimo tego że na moim miejscu każda inna dziewczyna wlepiałaby oczy w jego twarz, wielbiąc urodę obcego mężczyzny.
Po chwili podał mi rękę, by pomóc mi wstać, ale przecież nie jestem niepełnosprawna. Nie fizycznie.
 Gdy już podniosłam tyłek z podłogi, otrzepałam go z kurzu, na co pielęgniarz zachichotał.
- Śmiesznie wyglądasz po przebudzeniu - oznajmił ze śmiechem, a ja zawstydzona zaczęłam poprawiać roztrzepane włosy. Zapewne wyglądałam jakbym nosiła gniazdo na głowie, a spałam może z godzinę. Przez zakute w kraty okno mogłam zobaczyć, że na zewnątrz wciąż jest jasno. Jasno jak na godzinę popołudniową.
- Wybacz, że cię obudziłem, ale musimy iść zrobić badania. - Badania? Musimy? My?
Pierwszy raz odkąd tu przyszedł spojrzałam na niego. Spojrzałam pewnie i bezwstydnie, jakbym wcale nie miała do niego żadnych obaw. Patrzyłam jak chłopak rozgląda się po pomieszczeniu. Może nie był tak bardzo niezadowolony z tego miejsca jak ja, ale jego twarz jednak wykrzywiła się w grymasie.
- Wyjątkowo tu zimno - stwierdził krótko, po czym spojrzał na miejsce w którym chwilę temu jeszcze spałam. Pokręcił głową i wskazał palcem na podłogę.
- Nie śpij na podłodze. To źle robi dla twojego kręgosłupa. - Czy on martwił się o moje zdrowie? Po co? Nie potrzebowałam jego litości i współczucia. Od nikogo tego nie potrzebowałam.  Zignorowałam jego ''prośbę'', a w mojej głowie pojawiła się niegrzeczna odpowiedź na temat tego, że nikt nie będzie mi mówił, co mi wolno a czego nie. Może i mam tylko siedemnaście lat i może zostały odebrane mi piękne chwile mojego życia, ale cholera nie pozwolę komuś ponownie zawładnąć moim światem.
 Zwykła uwaga chłopaka sprawiła, że prowadziłam w duchu głośną kłótnię. Czasami nie potrafię sama ogarnąć tego, że na zewnątrz nie okazuję większych emocji, od długiego czasu nie wypowiedziałam ani słowa, a w środku toczę walkę, która zawsze okazuje się moją porażką. To niedorzeczne, prawda? Przegrywać ze samą sobą.
 Absurdalne, a jednak prawdziwe.


                                                             ~Louis~


 Pogłoski na temat wyimaginowanej wojny się nasilają. Co rusz słyszę, jak pracownicy w psychiatryku, ludzie w autobusie czy w knajpie rozmawiają przyciszonymi głosami, wyrażając swoje obawy.
 Mam akurat dzień wolny, więc postanawiam się trochę rozluźnić. Przez cały tydzień chodziłem spięty, więc umawiam się ze swoją przyjaciółką, Megan w Starbucksie. Znam Meg jeszcze z liceum i jak dotąd nie zerwaliśmy kontaktu. Jest optymistką i zawsze patrzy na wszystko przez różowe okulary, lubi się ze mną sprzeczać, ale nigdy nie pokłóciliśmy się na poważnie.
 Kiedy wchodzę do Stacbucksa jeszcze jej tam nie ma, więc zamawiam sobie kawę i zajmuję ostatni wolny stolik.

                                                         ~ODRIEE~


  Od dziesięciu minut siedziałam w gabinecie doktora Felixa . Do tej pory nic ciekawego się jeszcze nie wydarzyło, ale mężczyzna wydawał się być w porządku. Postanowiłam grzecznie ''odpowiadać'' na pytania doktora, co ograniczało się do przytakiwania i kręcenia głową. O dziwo, doktor nie przejął się zbytnio moim milczeniem. Spokojnie zadawał pytania, a w jego głosie mogłam usłyszeć nutę wyrozumiałości.
 Po mojej prawej, na metalowym krześle siedział pielęgniarz. Pilnował mnie, gdybym przypadkiem zaczęła świrować. Ręce miał splecione na piersi i co jakiś czas przeczesywał palcami swoją czuprynę. Odkąd tu jesteśmy poprawił włosy chyba z cztery razy. Zaobserwowałam również, że często miętoli dolną wargę w palcach. Może od tego są tak różowe. Kiedy spostrzegłam, że zbyt długo mu się przyglądam, a olewam doktora, szybko spojrzałam w przeciwną stronę, udając że wcale go nie obserwowałam.
- A więc, Panno Moore... czy ma panienka jakieś urazy, rany, czy coś panią boli? - pytał Felix, zsuwając okulary na kraniec nosa. Dałam sobie chwilę na odpowiedź. Oprócz kilku zadrapań i siniaków byłam cała. Czasami bolało mnie udo, od ciągłego upadania, ale nie wymagało to leczenia.
Będąc wszystkiego pewna, pokręciłam głową. Doktor westchnął, tak jak przy każdej mojej niemej odpowiedzi.
- Słuchaj, Odriee. Za raz będę musiał zrobić ci kilka badań. - mówił uważnie i powoli, jakby nie chciał wzniecić we mnie żadnego demona. Wbiłam wzrok w podłogę, jakby w niej znajdowała się dziura, przez którą mogłabym uciec. Niestety, była płaska i ciągnęło od niej chłodem, dlatego nie miałam wyjścia. Wiem, że prędzej czy później zrobili by mi te badania; podadzą mi jakiś proszek, a podczas snu obejrzą moje ciało, jak pięknie zdobią je wielkie siniaki i zaczerwienienia.
- Dobrze, więc pozwól że najpierw... - Przeszkodziło doktorowi pukanie do drzwi, a sekundę później w sali zrobiło się trochę tłoczno. Czułam za plecami więcej niż jedną osobę. Ponad trzysta dni w piwnicy, wystarczyło mi, by nauczyć się dokładnego słuchania.
- Panie doktorze, przyprowadziłam jeszcze jedną pacjentkę, tak, jak pan prosił. Bianca Luca.



                                                               ~Louis~


Megan wchodzi, jak zwykle zabiegana. Zauważa mnie niemal od razu i rusza w moją stronę, po drodze zatrzymując się przy ladzie, by zamówić swoją ulubioną Latte. Kiedy próbuje usiąść o mało nie wytrąca kelnerce tacy z rąk. Cała Meg. Wita się ze mną buziakiem w policzek i pociera usta, wreszcie zajmując miejsce.
- Nie ogoliłeś się - zauważa. Wzruszam ramionami.
- Ciebie też miło widzieć, Pysiu. - Jak zwykle denerwuje się na te słowa.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał - pyskuje, łyżeczką zbierając piankę z kawy.
- Myślę, że jeszcze parę razy i może wreszcie zapamiętam - mrugam do niej, a ona wybucha śmiechem. Rozmawiamy o powierzchownych rzeczach, nie wchodzimy na żadne poważne tematy, zwyczajnie cieszymy się nudnym popołudniem.
- Co z tymi dziewczynami, co wam przywieźli parę tygodni temu? - zagaduje nagle. Spoglądam na nią zdziwiony,
- Czemu pytasz? - marszczę brwi. Patrzy na swoje dłonie, skubiąc skórki koło paznokci.
- No wiesz... Głośno było o nich we wiadomościach i w ogóle - mamrocze.
- Cóż... U nich wszystko w porządku. O ile można to tak nazwać. Harry zajmuje się Odriee. Tą brunetką. Chyba się nieźle nakręcił. Wygląda na to, że naprawdę mu zależy, żeby jej się polepszyło.
- Cały Harry. Najpierw inni, potem on - Meg uśmiecha się i dopija zimną już kawę. Chwilę miesza słomką w pustym kubku.
- A ta druga? Jak jej tam było...
- Bianca?
- O właśnie. A co z nią? - patrzy na mnie swoimi szarymi oczami. Pamiętam, że zawsze mi się podobały jej oczy. Nigdy nie spotkałem osoby, która by miała tak czysto szare oczy.
- Co ma być? Wiesz, trudno powiedzieć, że osoba, która była molestowana przez dwa lata, po czym była światkiem zamordowania swojego prześladowcy, a teraz siedzi zamknięta w psychiatryku ma się dobrze. Zdajesz sobie w ogóle sprawę jak tam jest? Szaro, zimno. Nikt ich nie chce wysłuchać. To jest chore. Siedziały tam tyle czasu, odcięte od rzeczywistości, a teraz nie pozwalają im nawet spróbować wrócić do normalności. Zamknęli je w psychiatryku, jak jakieś zwierzęta, które trzeba odizolować od społeczeństwa, bo zbyt długo były torturowane fizycznie i psychicznie. Meg, to nie jest jeden z super horrorów o nawiedzonych psychiatrykach i ludziach piszących krwią po ścianach. To jest rzeczywistość. Więc daj im już spokój, bo rozmawianie o nich nic im nie pomoże. - Wstałem od stolika, zabrałem kurtkę i wyszedłem szybkim krokiem z knajpy. Szybkim krokiem skierowałem się w stronę stacji metra. Chciałem jak najszybciej wrócić do swojego mieszkania. Nawet się z nią nie pożegnałem. Co mnie napadło? Dlaczego tak bardzo przejmuję się losem tej dziewczyny? Jest młodsza ode mnie o trzy lata, dwa spędziła, będąc regularnie gwałcona przez dorosłego brutala. Co może dziać się w jej głowie? Jak ona może jeszcze normalnie funkcjonować? Dlaczego nie załamała się i zamknęła w sobie, jak Odriee? Jakim cudem tak dobrze się trzyma?
 Usłyszałem głos Meg, wołający moje imię, ale nie chciałem jej teraz widzieć. Mam dość ludzi, którzy nie potrafią uszanować cudzej tragedii. Wbiegłem do metra w ostatniej chwili. Zobaczyłem przez zamykające się drzwi Megan, wbiegającą na stację. Spojrzała w moją stronę. Nawet z tej odległości mogłem zobaczyć łzy w jej szarych oczach.


_________________________________________________________________________

Hej, hej halo!
Został tu ktoś jeszcze? Ktoś jeszcze czeka? Przepraszamy za te wszystkie opóźnienia, ale chwilowo obie przechodzimy przed zimowe deprechy, wiadomo, zimno, mokro, smutno i w ogóle XD
Ale, ale. Jest już rozdział, 12 też już się pisze, więc nie martwcie się, może będzie jeszcze w styczniu (nic nie obiecujemy) !
Jeżeli przeczytałaś, to proszę skomentuj, bo jakoś mniej się chce pisać, jak ilość komentarzy wynosi: 0 albo 1 :C
Tak więc, mamy nadzieję, że się rozdział spodobał ;)
Pozdrawiamy,
~ Obli Viate
~ Carrie SS.

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 10 Please, don't

Muzyka: Zara Larsson - Uncover

Umrzemy
To jest tylko kwestią czasu
Ciężkie czasy nadchodzą
Dobre czasy odchodzą
Albo odejdę w mgnieniu oka
Albo będę tutaj do gorzkiego końca
Nigdy nie wiem
Co z tego co mam sprawi, że poczujesz się żywsza



                                                           ~BIANCA~

 Dyrektorzy przeszli po chwili, pogrążeni w ożywionej rozmowie, nie zwracali uwagi na nic wokół. Odczekałam jeszcze kilka chwil, po czym zabrałam rękę i po omacku poszukałam włącznika światła.
 Zmrużyłam oczy, kiedy zrobiło się jasno. Okazało się, że pomiędzy mną, a chłopakiem jest tylko kilku centymetrowa przerwa. Odsunęłam się gwałtownie, potykając się o coś metalowego. Upadłam, potrącając drugą szafkę, która znajdowała się za moimi plecami. Kolejne rolki papieru posypały się na nas. Leżeliśmy oboje na podłodze, tonąc w papierze toaletowym. Podniosłam wzrok na pielęgniarza i przez chwilę patrzyłam mu w oczy, po czym oboje się roześmialiśmy.
 Pierwszy raz od dwóch lat śmiałam się tak głośno, jak tylko mi na to pozwalały płuca. Po paru minutach rozbolał mnie brzuch. Już nie pamiętam kiedy ostatnio tak cieszyłam się z bólu. Chłopak wstał i wtedy rozpoznałam w nim mojego opiekuna.
- Och - mruknęłam, opanowując się już całkowicie. - To ty. Co tu robisz?
Podał mi rękę, by pomóc mi wstać, ale zignorowałam ją. Wstałam, otrzepując tyłek z niewidzialnego kurzu.
- To ja powinienem cię o to zapytać. Powinnaś być teraz u siebie. Za chwilę Pagie przyjdzie do twojego pokoju, żaby zabrać cię na badania. - zmarszczył brwi.
- No tak. Drzwi były otwarte. No to sobie wyszłam - wyjaśniłam, z uśmiechem. Pokręcił głową i schylił się, by pozbierać rolki.
- Co tu robiłeś? - zapytałam, układając papier z powrotem na półkach.
- Dyrektor zamówił kolejne paczki papieru i musiałem je tu poustawiać - mruknął, niezadowolony.
- Wydaje mi się, że wystarczy go na co najmniej rok - zauważyłam. Wzruszył tylko ramionami.
- Powinnaś wracać do siebie. Nie mogą cię tu zobaczyć. Tym bardziej ze mną - uniósł brew, odwracając się do mnie. Westchnęłam.
- Pewnie powinnam. Ale chyba gorzej będzie, jak zobaczą mnie samą, spacerującą sobie po korytarzu. Lepiej chodź ze mną. Zawsze możesz powiedzieć, że oprowadzałeś mnie po budynku.
- Już to robiłem - zauważył, wychodząc z komórki i rozglądając się po korytarzu.
- Co z tego? Siedzenie cały dzień w pokoju robi się nudne.
Zaśmiał się cicho i zamknął na klucz papier.
- Żeby nikt go nie ukradł - wyjaśnił przyciszonym głosem. Uśmiechnęłam się. Ruszył w kierunku mojego pokoju, a ja za nim.
 Drzwi były nadal otwarte i wyglądało na to, że nikt tego nie zauważył. Pielęgniarz zaprosił mnie ręką do środka i złapał za klamkę. Odwróciłam się gwałtownie.
- Czekaj. - Uniósł głowę i przyjrzał mi się. - Jak masz na imię?
Uśmiechnął się, wkładając klucz do dziurki.
- Louis - po czym zamknął drzwi i przekręcił klucz.


                                                        ~ HARRY~

 Gdy tylko przekroczyłem próg drzwi sali dla pracowników, złapała mnie nasza pani kierownik.
Pewnie będzie chciała wiedzieć, jak poradziłem sobie z panem Moore. Zapytała, tak jakby czytała mi w myślach.
- I jak? Poszedł sobie?
Kiwałem głową, zabierając z niewielkiej lodówki wodę. Podczas gdy ja piłem, Gretta nie spuszczała ze mnie wzroku. W końcu nie wytrzymałem jej dziwnego spojrzenia i spytałem o co jej chodzi. Kobieta wypuściła ze świstem powietrze, tak jakby chciała wypluć wszystkie niepotrzebne myśli, po czym machnęła ręką.
- Jestem najzwyczajniej w świecie zdziwiona. Bardzo zdziwiona - oznajmiła, a potem sięgnęła po dossier z metalowej szafki. Przez chwilę czytała coś w dokumentach, ale przeszkodził jej Louis. Chłopak wparował do pomieszczenia jak burza.
- Louis! Mówiłam ci, żebyś tak nie robił! - zawołała z wyrzutem kobieta. - Zawału kiedyś dostanę - dodała ciszej, a jej rozszerzone oczy wróciły do kartki.
- Wybacz, Margretto. Przyszedłem ci powiedzieć, że pan dyrektor cię wzywa - powiedział, podpierając się w bokach. Wszyscy wymieniliśmy się spojrzeniami. Hetfield wzywa do siebie zazwyczaj, gdy chce kogoś ochrzanić. Nie jeden pracownik wylądował u niego na dywaniku. Ja na szczęście nie. Jeszcze.
- To coś ważnego? Mówił ci coś? - pytała Gretta, trochę wystraszona. Myślę, że ona nie bała się samego dyrektora, ale miałem przeczucie że Margretta nie chce stracić posady. Dobra jest w tym co robi, pracownicy, jak i pacjenci ją lubią, to dzięki niej jeszcze nie zwariowałem przez państwo Hetfield. W najgorszych koszmarach nie chciałbym śnić o pani Anabell Hetfield jako naszej kierowniczce. Przed moimi oczami ukazał się odrażający obraz pani dyrektorowej, a na jej twarzy ten szatański uśmiech - jedyny rodzaj uśmiechów z jej listy.
Po chwili zauważyłem, jak mój przyjaciel macha dłonią, centralnie przed moją twarzą.
- Ziemia do Smith'a - wymruczał Louis, bacznie mnie obserwując, tak jak kilka minut temu Gretta.
- Wszystko okej? Jakiś dziwny jesteś - zauważył, po czym rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Uniosłem brwi i już chciałem powiedzieć, że niedawno musiałem wyprowadzić pijanego ojca Odriee ze szpitala, ale powstrzymałem się. Po jakiego grzyba wszyscy muszą o tym wiedzieć?
- Jest dobrze - wysiliłem się na uśmiech. Na szczęście chłopak o nic więcej nie pytał.
Kątem oka spojrzałem na dossier, który zostawiła Gretta na widoku. Ne wiem dlaczego, ale jego zielony kolor podpowiadał mi bym zaglądnął do niego. Przez chwilę rozważałem czy powinienem to robić, bo pani kierownik raczej nie pozwoliłaby aby ktokolwiek grzebał w dokumentach pacjentów. Byłem jednak bardzo ciekaw co znajduje się w środku. Podszedłem do stolika i gdy już wyciągnąłem dłoń by zabrać dossier, Louis głośno chrząknął. Rzuciłem mu pytające spojrzenie, choć sam wiedziałem, co chodzi mu po głowie.
- Harry, zostaw. To nie twoje. - Zdziwiłem się, gdy to powiedział. Louis, człowiek który zachowuje się jak dojrzewający nastolatek, mimo tego że jest już dorosły, mówi mi że mam nie ruszać czegoś co nie jest moje. Ha! Czyżby Tomman w końcu zmądrzał?
- Daj spokój Louis. Tylko zerknę. - obiecywałem, choć sumienie wręcz krzyczało, że i tak złamię dane słowo. Chłopak leniwie westchnął i przewrócił oczami, kładąc się na kanapie. Mogę przyznać, że właśnie zamieniliśmy się swoimi rolami.

                                       ~ BIANCA ~

 Leżałam na łóżku i przeglądałam magazyn, który przyniósł mi Louis. Moją uwagę przykuło szuranie klucza w dziurce. Podniosłam się do pozycji siedzącej i na wszelki wypadek schowałam czasopismo pod poduszkę. Do sali weszła pielęgniarka, która raz już u mnie była, wtedy, kiedy śnił mi się mój opiekun. Spojrzałam na nią. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Zabieram cię na badania - wyjaśniła, patrząc gdzieś na ścianę obok mnie. Nie lubię jej. Nie pasuje do tego miejsca, jest zbyt słodka. Kiwnęłam głową, choć możliwe, że tego nie zauważyła. Wstałam z łóżka i podeszłam do niej. Popatrzyła mi prosto w oczy i przełknęła ślinę. Zawsze mnie zastanawiało, czemu ludzie przełykają ślinę, kiedy się boją. To niedorzeczne, kiedy od strachu aż zasycha w gardle, skąd bierze się ślina?
- Idziemy, czy nie? - odezwałam się, a ona wypuściła cicho powietrze.
- No tak, tak idziemy.

                                                           ~HARRY~

  Już pierwsza strona mnie zainteresowała. Na środku dokumentu, który przybierał powoli kolor pergaminu, pisało tłustą czcionką: Odriee Gina Moore
Moje oczy skanowały każdą nową wiadomość o naszej pacjentce, dowiadywałem się coraz więcej.  Dziewczyna ma siedemnaście lat, urodziła się czwartego kwietnia w Ameryce, w stanie Kalifornia. Mieszkała z rodziną w słonecznym San Diego, dlatego zdziwiłem się, że jej rodzice postanowili przenieść się do Londynu, w którym często pada deszcz. Z dokumentów wyczytałem, że Odriee chodziła do amerykańskiej szkoły w Wielkiej Brytanii. Zjechałem wzrokiem na podłużną rubrykę, w której wpisane było: Rodzice lub prawni opiekunowie pacjenta/tki. Obok w kolumnie został wpisany ojciec Odriee, Danny Moore, którego już zdążyłem poznać. Przed moimi oczami ukazała się postać pana Moore, który wyglądał jak bezbronne dziecko, gdy posłał mi pełne żalu spojrzenie. Mógłbym przysiąc, że właśnie takim samym spojrzeniem obdarowała mnie jego córka, kiedy to pierwszy raz znalazłem się w jej sali. Nie patrząc na ubiór, postawę i zachowanie, pod jakimś kątem są do siebie podobni. Ta sama głęboka czerń - niemal przerażająca - wypełnia ich oczy, a sposób patrzenia bez dwóch zdań dziewczyna odziedziczyła po ojcu. Nie musieliby nawet robić testów na ojcostwo - tak pewnie powiedziałby mój przyjaciel, Louis.
- I co tam wyczytałeś, hm? - zapytał Louis, wykręcając sobie palce, co sprawiało że przeszedł po mnie dreszcz. Okropny dźwięk łamanych kości. - Czyje to w ogóle? - dołączył kolejne pytanie, gdy jeszcze nie zdążyłem odpowiedzieć na pierwsze.
- To dokumenty Odriee. Nic tu ciekawego... - skłamałem, by udawać niewzruszonego. Moje usta lekko otworzyły się, gdy przeczytałem, że matka naszej pacjentki nie żyje. Louis mówił coś do mnie, ale ta informacja nie mogła być dla mnie obojętna, dlatego ignorowałem go. Jasne, ludzie codziennie umierają, to rzecz całkiem naturalna, ale byłem pewien że Odriee o tym nie ma pojęcia. Dlaczego? Bo z dokumentów wynikało, że jej mama nie żyje od pięciu miesięcy. Nie podali przyczyny zgonu, ale wydawało się to lekko podejrzane. Przygryzłem wargę, bo dopadły mnie wyrzuty sumienia. Nie wiem jak musi się czuć tata Odriee, ale to pewnie jedno z najgorszych uczuć jakie może istnieć. Porwano mu córkę, a potem śmierć odebrała mu żonę. Nie powiem, byłem w lekkim szoku i aż sam zdziwiłem się, że to wszystko mnie tak poruszyło.
- Harry, wszystko w porządku? - Szybko odłożyłem dossier na stolik, a Lou pewnie wyczuł moje zdenerwowanie. Powiedz coś w końcu, bo będzie cię dręczył cały tydzień - podpowiadało sumienie.
Zdałem się na blady uśmiech, który nie wywołał u przyjaciela żadnej reakcji. Pewnie się domyśla.
- Tak, jest okej. Dlaczego pytasz? - Postanowiłem udawać, że nie wiem o co mu chodzi. Niestety nie jestem zbyt dobrym aktorem, o czym Louis dobrze wie. Chłopak wywrócił teatralnie oczami, śmiejąc się sarkastycznie.
- Pytam, bo jeszcze minutę temu miałeś twarz bladą jak ściany psychiatryka. Co tam przeczytałeś?
- Jak już mówiłem, nic ciekawego. - Odwróciłem wzrok, ale chłodne spojrzenie mojego przyjaciela nie dawało za wygraną. Czy on czytał w moich myślach?
- Rozumiem. - Pokiwał głową rozbawiony, a moje mięśnie się rozluźniły. Czy teraz da mi spokój?
- Panna Moore ma chłopaka, tak? To tak bardzo cię zmartwiło? - Usłyszawszy te dwa pytania, zerknąłem na niego poirytowany. Pomyliłem się. Louis Tomman nadal jest tym dojrzewającym nastolatkiem, który widzi świat tylko w ciepłych barwach. Nie wiem co ten wesoły człowiek robi w szpitalu psychiatrycznym, gdy ma wiele możliwości na łatwiejszą i mniej stresującą pracę.
- A ty tylko o jednym - odparłem znudzony tą niedojrzałą rozmową. - Z resztą Louis... nie uważasz, że twoje pytanie było trochę... dziwne? - włożyłem dłoń do kieszeni, by wyciągnąć telefon. Za półtorej godziny muszę iść po Odriee. Dziś są badania, których nie może pominąć.
- Dziwne? - Zdziwiony moją uwagą, zabrał garść paluszków ze szklanki. - Uważasz, że było to jedno z tych dziwniejszych pytań, jakie mogłem ci zadać? - Roześmiał się, a potem wepchał do ust trzy cienkie paluszki, które zaraz rozgryzł zębami. - Cóż, mój przyjacielu. Nie, nie uważam że było to dziwne pytanie. Dlaczego tak sądzisz?
On chyba nie wiedział co mam na myśli. Założyłem ręce na klatce i wypuściłem powietrze ze świstem. Czasami sposób myślenia Louisa jest ciężki do ogarnięcia.
- Wyobraź sobie Louis, że ja już jestem dorosły. Mam dwadzieścia trzy lata, chłopie. - przypomniałem mu, a brunet nadal nie widział w tym nic nie odpowiedniego. Machnąłem ręką, dając spokój temu tematowi.
Skończyłem dyskusję z chłopakiem, ale on wciąż czekał na moje wyjaśnienia, na co moja twarz przybrała zaskoczony wyraz. Napełniłem płuca powietrzem i gdy już stałem obok Louisa, złapałem za jego ramię.
- Znajdę kogoś w swoim wieku, Lou. - puściłem mu oczko, po czym opuściłem salkę dla pracowników, zostawiając mojego przyjaciela z samym sobą. I paluszkami.


___________________________________________________________________________


Woah, nowy rozdział :D
Przepraszamy, że tak późno i w ogóle. Starałyśmy się zdążyć jeszcze w 2015 ale nie wyszło, niestety :(
Za to życzymy wam udanego 2016 roku, dużo zdrówka, radości i jedzenia ^^
Mamy nadzieję, że rozdział wam się spodobał i będziecie czekać na kolejny, który pojawi się już niedługo :)
Postaramy się już trzymać terminów, obiecujemy :D
Enjoy!
~ Obli Viate
~ Carrie SS.

czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział 9 I'm scared

Muzyka: Charles Kalley - The Driver


Nie wiem dokąd zmierzasz
Ale czy znajdzie się tam trochę miejsca dla jeszcze jednej zmartwionej duszy?
Nie wiem dokąd idę, ale nie wydaje mi się, żebym szedł do domu
I powiedziałem, że zamelduje się jeśli tylko nie obudzę się martwy
To droga do ruin
A my zaczęliśmy na końcu



                                                          ~Harry~ 

   Z otwartymi ramionami przywitałem dzisiejszy trudny lecz spokojny dzień. Dawno tak nie odpocząłem będąc w pracy, gdzie jestem na nogach przez dziewięć godzin. Może to dlatego, że jest teraz trochę więcej pracowników, a może dlatego, że nawet nie myślę, gdy wykonuję swoje obowiązki. Nie spodziewałem się, że tak bardzo zainteresuje mnie ta dziewczyna. Sam nie wiem, co mnie do niej ciągnie, ale muszę się ogarnąć. To chyba przez to, że trochę poruszyła mnie ta sprawa. Tak, to pewnie to. W każdym bądź razie muszę przestać o tym myśleć.
 Właśnie odprowadzałem Odriee do jej sali, gdy nagle usłyszałem głos Gretty. Stała na końcu korytarza wychylona zza drzwi i machała w moją stronę.
- Tak?! - zawołałem, nie odrywając wzroku od kobiety.
- Przyjdź tu na chwileczkę z Odriee. - posłałem brunetce znaczące spojrzenie, po czym wskazałem dłonią, by poszła pierwsza. Zamrugała kilka razy i nabrała zdenerwowana powietrza, ale na całe szczęście grzecznie poczłapała razem ze mną ku naszej pani kierownik. Gdy już byłem blisko Gretty, kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, a Odriee obdarowała ciepłym uśmiechem. Zauważyłem jednak, że Gretta nie jest w pełni spokojna. Oczy ją zdradziły.
- Harry, masz może minutkę? - zapytała choć dobrze wiedziała, że właśnie pracuję, a przerwa na lunch zaczyna się o pierwszej.
- Właśnie odprowadzam pannę Moore do jej sali. - wyjaśniłem. - Coś się stało?
 Zauważyłem dwie zmarszczki na czole Gretty, ale po chwili znikły, gdy rozluźniła mięśnie twarzy. Kobieta położyła dłoń na moim ramieniu, po czym lekko mnie popchnęła. Byliśmy o trzy kroki dalej od nowej pacjentki co oznaczało, że Gretta chciała mi coś powiedzieć.
 - Słuchaj Harry. Jakieś dziesięć minut temu przyszedł tu ojciec Odriee. - wyszeptała mi na ucho. Zmrużyłem oczy, ale nic nie mówiłem. Czekałem aż Gretta powie coś więcej. - Zrobił na nas... dosyć duże wrażenie i nie mam na myśli nic dobrego.
- Jak to? Gdzie on teraz jest? - powiedziałem trochę za głośno, przez co Odriee spojrzała na nas z niepokojem w oczach. Uśmiechnąłem się, ale dziewczyna nie odwzajemniła gestu. Znów patrzyła w podłogę szurając butem o posadzkę.
- Siedzi w poczekalni. Najprawdopodobniej jest pijany. - zamurowało mnie. Że co proszę?! Ojciec nastolatki, która była więziona i molestowana przez rok, przychodzi tu narąbany? Teraz to serio pasuje tu określenie: Dom Wariatów.
 - Powiedziałam mu, że może zobaczyć się z dziewczyną, gdy tylko wytrzeźwieje, ale on.. no cóż...
 Dopadło mnie jeszcze większe uczucie współczucia, ale gdzieś w środku - ku własnemu zdziwieniu - moje płatki dobra były rozdzierane przez złość. Mógłbym przysiąc, że poczułem się nagle taki... taki... nie swój.
- Okej, mam go wyprosić z szpitala? - Mój głos był o oktawę niższy. To chyba przez zdziwienie, które pewnie nie będzie opuszczało mnie na krok do końca dnia. Gretta uśmiechnęła się i ucałowała mnie w czoło. Zawsze tak robi, gdy pomagam jej w trudnych sytuacjach, ale taka, by wyprowadzać pijanego mężczyznę ze szpitala psychiatrycznego, jeszcze mi się nie przydarzyła. Aż do dzisiaj.
Z resztą, czy ten obowiązek nie należy do ochrony? Trzęsąc głową na boki patrzyłem na Odriee i Grettę, które oddalały się, aż w końcu zniknęły za rogiem.



                                                                     ~ Bianca ~ 

 Siedzę w salonie i rozmawiam z pielęgniarką, której nie znam. Opowiada mi o pacjentach, którzy leczyli się u nich i wyszli ze szpitala całkiem zdrowi. Słucham jej jednym uchem, a drugim rozmów innych podopiecznych. Niektóre są całkiem zwyczajne, inne brzmią, jakby osoby rozmawiające nie mówiły o tym samym. Jakby odzywały się same do siebie.
 Nagle moją uwagę przyciągnęło poruszenie w recepcji, która znajdowała się obok salonu, oddzielona tylko szybą, tak, że wszystko widać. Jakaś kobieta głośno kłóciła się z recepcjonistką. Wstaję i podchodzę bliżej, przysłuchując się krzykom.
- Nie obchodzi mnie, że wpuszczacie tylko rodzinę! Chcę się z nią zobaczyć! - kobieta uderza pięścią w ladę. Kątem oka zauważyłam nadchodzących ochroniarzy. Oparłam dłonie o szybę. Kobieta miała ładne, kobiece kształty, krótkie blond włosy i ołówkową spódnicę nad kolana.
 Dwóch rosłych mężczyzn próbowało wyprowadzić ją z budynku, ale szarpała się i wykrzykiwała, że nie wyjdzie póki nie zobaczy się z "nią". Bardzo chciałam jej pomóc. Podeszłam do szklanych drzwi i nacisnęłam klamkę.
- Panno Luca. Nie wolno wychodzić. - rzuciła pielęgniarka w moją stronę. Nie usłuchałam jej i zamknęłam za sobą drzwi.
- Stop! - zawołała recepcjonistka. - Nie wolno ci opuszczać salonu! - wstała i oparła się o ladę. Ochroniarze i głośna kobieta zwrócili na mnie uwagę. Korzystając z chwili nieuwagi, blondynka wyrwała się i pobiegła w moją stronę.
- Bianca! Bianca, kochanie, myślałam, że nie żyjesz! - złapała mnie w objęcia, a mnie zamurowało. Znam ten mocny uścisk. Znam tą kobietę.
- Hira - wyszeptałam, obejmując ją ramionami i zamykając oczy. Zaciągnęłam się jej mocnymi perfumami i oparłam głowę na ramieniu.
- Tak strasznie mi przykro, Bian - głaskała delikatnie moje plecy. Powrócił choć fragment mojego dawnego życia.
 Rozchyliłam powieki i zauważyłam, że ochroniarze i recepcjonistka obserwują nas, kłócąc się o coś. Odsunęłam się nieco od dawnej przyjaciółki i zwróciłam do nich.
- Chcę z nią porozmawiać. Pozwólcie jej proszę na odwiedzanie mnie. Nie mam nikogo poza nią - celowo uroniłam kilka łez. Recepcjonistka rozkleiła się nieco i zniknęła za ladą, poszukując chusteczek.
 Przez chwilę nikt się nie odzywał, po czym do recepcji wpadł dyrektor, jego żona oraz mój opiekun.
- Co się tu wyrabia?! - nie miałam nigdy okazji rozmawiać z dyrektorką, ale właśnie sprawiała wrażenie wybitnie wrednej osoby.


                                             ~Harry~ 

   Odgarnąłem loki z czoła, a drugą dłonią szarpnąłem za klamkę masywnych białych drzwi, które prowadziły do poczekalni. Za półokrągłym biurkiem siedziała Loren, która gdy tylko mnie zauważyła, wskazała wzrokiem na mężczyznę, który najprawdopodobniej był ojcem Odriee. Siedział na krześle i podpierał głowę dłońmi. Wyglądał, jakby był zmęczony życiem. Podszedłem do człowieka, a mój cień padał na jego zgarbioną postać. Chrząknąłem, gdy mężczyzna nadal nie zwracał na mnie uwagi.
 Leniwie spojrzał najpierw na moje znoszone, białe trampki, po czym uniósł głowę. Miał zapuszczoną brodę, a ciemne wąsy otaczały jego spierzchnięte usta. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na nietrzeźwego, ale zdradzał go zapach alkoholu, który pewnie już dawno wsiąkł w jego brudną koszulę.
 - Dzień dobry - przywitałem się, ale odpowiedzi nie otrzymałem. Mężczyzna patrzył na mnie, a jego usta były lekko rozchylone. Zauważyłem, że miał przekrwione oczy.
- Pan przyszedł zobaczyć się z córką, tak?
 Jak poparzony wyskoczył z krzesła, a jego dłonie złapały za moje ramiona. Nic nie mówił.
- Proszę pana, proszę usiąść. - Wskazałem na drewniane krzesło, ale on nadal trzymał mnie w mocnym uścisku. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby doprowadzić do bójki, ale niczego nie mogłem być pewny. W końcu ani trochę go nie znałem.
- Gdzie ona jest? - zapytał przez zaciśnięte zęby. Kątem oka zauważyłem, że Loren niepewnie wstaje i przygląda się nam.
- Pytałem o coś! - wkurzył się i tym razem złapał za kołnierzyk mojej białej koszuli. Nie bałem się, ale nie chciałem też go prowokować. Jeszcze brakuje mi tylko, żeby dyrektor wyrzucił mnie z pracy.
- Proszę się uspokoić inaczej wezwę ochronę - powiedziałem, odrywając jego dłonie z moich ubrań.
- Pańska córka jest cała i zdrowa... nic jej tu nie grozi - uspokajałem poddenerwowanego mężczyznę. Przez sekundę obawiałem się, że moje słowa nic tu nie dadzą, ale na szczęście obeszło się bez kłótni.
Mężczyzna przyłożył dłonie do spoconego czoła, gdy chodził w koło. Był zaniepokojony, chował twarz w dłoniach za każdym razem gdy chciał coś powiedzieć. Stałem, patrząc na człowieka, który prawdopodobnie toczył w duchu jakąś walkę.
- Wie pan, że nie możemy panu pozwolić na spotkanie z Odriee, gdy jest pan w takim stanie. Pańska córka ma za sobą niewyobrażalnie trudny rok, a pan przychodzi tu pijany i żąda widzenia z nią. Niestety, ale dzisiaj jest to niemożliwe. Proszę przyjść jutro, gdy już pan wytrzeźwieje - wyjaśniłem, a mężczyzna odsłonił twarz. Wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać, łzy cisnęły mu się do oczu. Pierwszy raz w życiu ujrzałem w człowieku tyle bezradności. Chciałem odrzucić uczucie współczucia, ale co ja mogę zrobić, gdy jestem bardzo wrażliwym chłopakiem. To chore. Jeszcze chwilę temu miałem ochotę zwyzywać tego faceta od najgorszych osób, ale teraz, gdy patrzę na niego jak bardzo jest załamany, jedyne, co mogę zrobić to powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nie jestem pewien tych słów, ale mam nadzieję że on i jego córka jakoś sobie poradzą w przyszłości.


                                           ~Bianca~

 Siedziałam w swoim pokoju na łóżku, obok mnie siedziała moja dawna przyjaciółka, Hira, a w otwartych drzwiach stał ochroniarz w ciemnym uniformie. Obserwowałam twarz Hiry, kiedy opowiadała mi o tym, co się u niej wydarzyło. Starała się traktować mnie, jakbym właśnie wróciła z dalekiej podróży. Jakbym była wypoczęta, rozluźniona i gotowa do dalszego życia w Londynie. Byłam jej za to wdzięczna. Na początku wyraziła swoje współczucie i obawy, po czym więcej już nie wracała do powodu mojej rzeczywistej nieobecności.
 - Oh no wiesz. Mam już te dwadzieścia lat, ale chyba lepiej się czuję jako singiel. Jednak preferuję wiesz... wolność - zamilkła, kiedy zdała sobie sprawę, że kiepsko to zabrzmiało.
- Tak - mruknęłam. - Ja też preferuję wolność - mówiąc to uśmiechnęłam się szeroko. Położyła dłoń na mojej dłoni.
- Tak bardzo chciałabym zostać z tobą jeszcze co najmniej tydzień - westchnęła. - Ale muszę wracać. Spojrzała na mnie, sprawdzając, czy nie mam jej tego za złe.
- W porządku. I tak pewnie zaraz by cię wyrzucili. Jest już ciemno. - Hira wstała, a ja zrobiłam to, co ona. Objęła mnie mocno i trzymała tak przez dłuższą chwilę. Delikatnie położyłam swoje dłonie na jej plecach.
- Niedługo znów cię odwiedzę - szepnęła w moją szyję. Kiwnęłam głową.
- Będę czekać. - Odsunęłam się od niej i uśmiechnęłam.
- Będzie dobrze, myszko - rzuciła jeszcze. Skinęła głową ochroniarzowi i już jej nie widziałam. Mężczyzna poszedł za Hirą, a drzwi... zostawił otwarte. Patrzyłam przez chwilę w otwarte przejście, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Podeszłam i wyjrzałam na korytarz. Był całkiem pusty.
 Nabrałam powietrza i zrobiłam pierwszy krok. Nie włączył się żaden alarm, ani nikt się na mnie nie rzucił. Zamknęłam na chwilę oczy, po czym ruszyłam korytarzem. Szłam powoli i cicho, uważając, by nie zwrócić na siebie uwagi. Skręciłam w lewo i zauważyłam, że jedne z drzwi są lekko uchylone. Podeszłam do nich i zajrzałam. W środku było ciemno, ale zdołałam zauważyć, że ktoś tam jest. Po postawie stwierdziłam, że to mężczyzna. Był odwrócony do mnie tyłem i lekko zgarbiony. Wykonywał jakieś ruchy rękami. Chciałam zobaczyć lepiej, co robi, więc uchyliłam szerzej drzwi.
 Wystraszyłam się, kiedy stare zawiasy wydały z siebie zgrzyt. Mężczyzna, a raczej chłopak odwrócił się gwałtownie, stracił równowagę i przewrócił się, wpadając na metalową półkę, zastawioną papierem toaletowym. W tej samej chwili usłyszałam stukot obcasów i podniesiony głos dyrektorki.
- Doprawdy, mężu. Powinieneś zachować większe środki ostrożności. Słyszałeś, co się dzieje na południowej granicy. Przecież to niedaleko! - Nie chciałam, by mnie zobaczyli, więc szybko weszłam do, jak się okazało, bardzo ciasnego pomieszczenia i zamknęłam drzwi. Domyśliłam się, że niewinny pielęgniarz może mieć przeze mnie kłopoty. W mroku zauważyłam, że otwiera usta, by coś powiedzieć, więc zatkałam mu je ręką. Jednocześnie obserwowałam przez dziurkę od klucza korytarz.


_________________________________________________________________________________

Nowy rozdział? Nie, wyprany w perwolu :v
Jak się podoba? Zaskoczone? Jakieś domysły, propozycje, wskazówki? Piszcie śmiało, bo pod ostatnim rozdziałem był tylko 1 komentarz i Obli Viate chciała ciąć się łyżką, więc robi się niebezpiecznie ;o
Nie zamierzamy robić czegoś w stylu "za 5 komentarzy kolejny rozdział", bo to zakrawa pod narcyzowatość, no ale halo halo proszę nie uprawiać takiej samowolki :D

Pełne nadziei:
~ Obli Viate
~ Carrie SS.

wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 8 War around us

Muzyka: Evanescene - My immortal



Mayday! Mayday! Statek powoli tonie.
Myślą, że jestem wariatką, ale oni nie znają tego uczucia.

Oni są wokół mnie, krążą jak sępy.
Chcą mnie złamać i zmyć moje kolory.
Zmyć moje kolory!


                                                                   ~ODRIEE~

     Prowadziłam pędzel bardzo uważnie by przypadkiem nie zniszczyć czegoś co stworzyłam, a w moich oczach było to najpiękniejsze. Zamieszałam pędzlem w kubku z wodą, która przybrała brzydki, cynamonowy kolor, po czym nabrałam na końcówkę pędzla trochę żółtej farby. Energicznymi ruchami tworzyłam długie linie, które miały być promieniami ukochanego słońca. Tak naprawdę, żaden ze mnie artysta. Nigdy nie lubiłam sztuki, nie potrafię jej zrozumieć.
Szkicowanie, malowanie, tworzenie dzieł z kosmosu, nie jest moją mocną stroną. Pamiętam, że w zerówce nie sięgałam chętnie po kredki, jak większość dzieci. Wolałam logiczne myślenie, jeśli teraz tak to mogę nazwać. Dodawałam i odejmowałam barany, patrząc w okno liczyłam ptaki siedzące na przewodach, układałam drobne puzzle, a w podstawówce zaczęłam nałogowo rozwiązywać sudoku. Mój młodziutki umysł próbował ogarnąć wiele zagadek, dla których nie potrafiłam znaleźć rozwiązania.
  Dzisiaj mogłam nadrobić lata, w których nie było miejsca dla farb i kredek. Starałam się, a w głębi czułam jak najzdolniejszy człowiek na świecie, mimo tego że moja praca nie zwalała z nóg.
Moje oczy biegły wraz z ruchem ręki. Przyciskałam pędzel do twardego papieru, dzięki któremu farba nie przesiąkała na drugą stronę kartki. Od długiego czasu nie czułam się taka spokojna i odprężona. Mój umysł potrzebował tego. Chwili odpoczynku od strachu i ciągłych obaw przed krzywdą ze strony ludzi. Każdy człowiek zasługuje na odrobinę ukojenia, nawet ten najgorszy.
  Przyznaję, że malowanie stało się dla mnie oazą spokoju. Może będzie to dla mnie czymś ciekawszym niż liczby i działania? Zacisnęłam dolną wargę miedzy zębami, malując kolejną tym razem pomarańczową linię. Uniosłam pędzel by zrobić następny promień, gdy nagle spotkałam zastygłe we mnie, spojrzenie chłopaka. Wpatrywał się we mnie łagodnym wzrokiem, co niepokoiło mnie. Po kilku niezręcznych sekundach ukazał szereg białych zębów, ale nic nie powiedział. Wyglądał na rozbawionego. Czyżbym miała aż tak dobre poczucie humoru?
- Skończyłem - oznajmił krótko i zerknął na swoją pracę.
- Chcesz zobaczyć? - zapytał z nutą niepewności w głosie. Ku własnemu zdziwieniu, zgodziłam się. Nie chcę by uważano mnie za wariatkę, dlatego nie mogę tak się zachowywać. Jeśli będę dobrze się sprawować to szybciej mnie stąd wypuszczą i w końcu zaczerpnę świeżego powietrza. Tak właśnie będzie.
  Pielęgniarz złapał za górne rogi kartki, po czym pokazał mi obrazek, który był kolorowy i taki... wesoły. Były na nim uśmiechnięte dwie postacie, jedna wysoka, a druga niska. Jego malunek nie miał dla mnie specjalnego znaczenia, dopóki nie zobaczyłam napisu: Harry & Odriee.



                                                                      ~LOUIS~


  Po wizycie u lekarza odprowadziłem Biankę do jej pokoju i nałożyłem nową maść, która już tak nie śmierdziała. Nie zamieniliśmy już ani słowa, a kiedy wychodziłem sięgnęła po gazetę, którą pozwoliłem jej zabrać.
 Miałem zamiar zrobić sobie teraz krótką przerwę, a potem zająć się resztą pacjentów. Usiadłem w fotelu, w salonie. Mówimy tak na pomieszczenie, które znajduje się obok recepcji. Jest to duży, otwarty pokój, gdzie znajduje się wiele stolików i foteli, gdzie pacjenci mogę posiedzieć, pograć w coś, porozmawiać, obejrzeć telewizję, albo pograć na pianinie. Lubię tu przesiadywać, bo widzę integrację, pomiędzy pacjentami, którzy są na tyle zdrowi, by wyjść z małego pokoju i zainteresować się czymś innym poza jedzeniem.
 Zwróciłem wzrok na telewizję, bo pielęgniarka akurat włączyła wiadomości.
"- Niepokój na południu Wielkiej Brytanii, czyżby Niemcy szykowały kolejny atak na nasze państwo? "W każdym kiosku i sklepie dostępne są darmowe ulotki z poleceniami, jak zachować się w podczas ataku wroga. Robimy, co w naszej mocy, by ochronić obywateli na południu" - podaje generał wojska, a my apelujemy, by zachować spokój i zachować wszelkie możliwe środki ostrożności" - słuchałem spikerki z otwartymi oczami. Ataki Niemiec? Czyżby miała się odbyć powtórka z przed 4 lat?
 W salonie nastąpiło poruszenie. Nasz ośrodek gościł wiele ofiar walk, które odbyły się ledwie 4 lata temu i sięgały aż do Bristolu. Nie odczułem skutków tych ataków, bo przebywałem wtedy u ciotki w Liverpoolu.
 Natychmiast do salonu wkroczyło kilka pielęgniarek i pielęgniarzy, którzy zabrali wystraszonych pacjentów do ich pokoi. Zabrałem pod rękę młodą dziewczynę, Fionę i pomogłem podnieść się z fotela.
- Wszystko w porządku? - zapytałem łagodnie. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Wtedy zginęli moi rodzice, czy teraz pora na mnie? - zapytała, a po jej ciemnych policzkach spłynęły łzy. Otarłem je i uśmiechnąłem się.
- Nie, oczywiście, że nie. Obiecuję ci, że wszystko będzie w porządku i będziesz żyła jeszcze bardzo długo. - mrugnąłem do niej, a ona uniosła lekko kącik ust.
- Wierzę ci - szepnęła. Zaprowadziłem mulatkę do jej pokoju i pomogłem położyć się w łóżku. Już miałem się odwrócić, kiedy złapała mnie za dłoń. Spojrzałem, zdezorientowany.
- O co chodzi?
- Rozstrzelali ich jak kaczki - szepnęła. Przebiegł mnie dreszcz.
- Ty tak nie skończysz - również wyszeptałem. - Obiecuję ci to.
 Pokiwała głową i odwróciła się do ściany. Nadal wstrząśnięty, zamknąłem drzwi i wyszedłem na korytarz.
                                           
                                                                      ~ODRIEE~


  Chciałam opuścić stołówkę tak szybko, jak tylko to możliwe. Rozum ostrzegał mnie przed tym chłopakiem, a serce milczało, co raz szybciej biło, wyczuwałam puls pod bladą skórą. Mój strach i obawy powróciły, gdy patrzyłam na obrazek pielęgniarza. Byłam pewna, że chce przez ten malunek coś powiedzieć. Niestety, to nie było nic dobrego. Kilka razy pokręciłam nerwowo głową.  Pielęgniarz zauważył moje zdenerwowanie, dlatego odłożył szybko rysunek na stolik. Co oni chcą ze mną zrobić? Nie chcę znów trafić w ręce jakiegoś mężczyzny. Mój oddech przyspieszył, dłonie zaczęły trząść się, ale to z przyzwyczajenia. Próbowałam uspokoić swoje emocje, powtarzając w duchu, że nic mi nie będzie. Jestem bezpieczna, co wciąż do mnie nie dociera.
- Odriee... - Chłopak przykrył długimi palcami moją zaciśniętą piąstkę. Wzdrygnęłam się, wyrywając dłoń. Miałam ochotę spoliczkować go, ale nie posunęłam się do tego czynu. To imię jest już dawno nieaktualne, istnieje tylko w przeszłości, która nie wróci.
 Muszę pokazać im, że nie potrzebuję tego więzienia, do normalnego życia. Boję się tylko, że jestem zbyt słaba by walczyć. Ostatni rok... wypruł mnie z sił. Gdy patrzę na swoje ramiona i nogi, myślę:
Gdzie są moje mięśnie, które niegdyś potrafiły wytrzymać ciężar kuzyna Dana?
  Wszystko zniknęło. Z jednej strony, cholernie tęsknię za dawnym życiem, ale gdy myślę o tym, jak Bianca musiałaby to wszystko sama przeżywać. Możliwe, że nigdy by się od niego nie uwolniła. Siedziałaby sama, śpiewając piosenkę o konwaliach.
 Przez chwilę zapomniałam o chłopaku z lokami i o wszystkich ludziach, którzy i tak nie zwracali na nas większej uwagi.
 - Chcesz wrócić do swojej sali? - zapytał pielęgniarz z ochrypłym głosem. Jego głos był niższy niż zwykle, a łagodna twarz nabrała powagi. Nie żebym zwracała na niego specjalną uwagę.
Nie chciałam wracać do sali, w której nuda robiła papkę z mojego mózgu. Przez kilka godzin zostaję sama, ale gdy na moim ciele pojawia się gęsia skórka, czuję jak gdyby w pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Chciałabym spać w jednej sali razem z Biancą. Nie musiałabym tępo wpatrywać się w ścianę i myśleć o tym, co się dzieje. Mogłabym zamknąć oczy i słuchać opowiadań blondynki, dzięki którym płacz i przerażenie poszłyby w niepamięć.
  Tak głęboko byłam porwana przez myśli, że nawet nie zauważyłam, jak chłopak wszystko posprzątał. Przybory do malowania zniknęły. Oddalił się ku drewnianej szafie, w której dostrzegłam różne kolorowe pudełka. To pewnie gry planszowe, po które sięgają pacjenci, gdy już kompletnie nie wiedzą co ze sobą zrobić.


                     
                                                                          ~LOUIS~

 Cały dzień spędziłem, uwijając się, jak mrówka. Biegałem po całym budynku, starałem się uspokoić pacjentów, a przy tych, którzy nic nie wiedzieli udawałem spokojnego. Bałem się, że z powodu kolejnych ataków wyniknie wojna, a w niej ucierpią moi bliscy. Nie chcę ich znowu tracić.
 Pod koniec dnia zaniosłem jeszcze kolację ostatnim pacjentom na moim oddziale. Większość z nich nic nie wiedziała. Siedzieli sobie najspokojniej w świecie i jedli kolację. Możliwe, że ostatnią w ich życiu. Udawałem, że wszystko jest w porządku, a w rzeczywistości strach zżerał mnie od środka.
 Zapukałem do drzwi pokoju Bianki i wjechałem z metalowym wózkiem. Usiadłem na łóżku i nałożyłem jej jajecznicę ze szczypiorkiem i pomidorami na talerz. Jadła, obserwując mnie uważnie. Za każdym razem, kiedy tak na mnie patrzy, zastanawiam się, czemu to robi. W jej oczach dostrzegam tak wiele emocji, których nie umiem sobie wyjaśnić. Prawdopodobnie są to emocje, które zrozumieć może tylko osoba, która doświadczyła tego, co ona. Możliwe, że obawia się, że nagle się na nią rzucę. Często przypominam jej, że jest tu bezpieczna, ale ona nadal nie chce mi uwierzyć. Może dwa lata spędzone w zamknięciu odebrały jej całą wiarę w ludzi? Kiedy kończy zabieram talerz, ale nie pozwala mi wstać.
- Wszystko w porządku? - pyta. Marszczę brwi i zastanawiam się, co ma na myśli.
- Nie - mówię, choć przecież obiecałem sobie, że nie będę siał paniki. Nie jestem w stanie jej okłamywać, możliwe, że to wpływ jej przenikliwego spojrzenia.
- Dlaczego? - ponownie zadaje mi pytanie, na które nie chcę odpowiadać.
- Niektórych rzeczy lepiej nie wiedzieć. - odpowiadam. Czasami zastanawiam się, czy ją lubię. Gdybym tylko mógł, ściął bym te jej długie blond włosy.
- Niektórych rzeczy lepiej nie zachowywać tylko dla siebie - wzdycha i kładzie się na łóżku. Patrzę chwilę, jak podnosi ręce i próbuje zrobić kształty na ścianie w świetle lampki stojącej przy stoliku.
- Dobranoc. - mówię i wychodzę, zostawiając ją z jej cieniami. 

                                                                 

______________________________________________________________________________


Halo, halo
Oto i kolejny rozdział :D
Tyle pytań bez odpowiedzi :O
Komentujcie, domyślajcie się, czekamy na ciekawe komentarze ;)
Jak widzicie zmieniłyśmy wygląd bloga, bo miałyśmy kilka uwag to poprzedniego szablonu. Tamten również był śliczny, ale było kilka elementów, które wyglądały... mało estetycznie (?) W każdym razie, jesteśmy zadowolone z nowego wyglądu ABNORMAL. A Wy co sądzicie o szablonie? Podoba się? 
~ Obli Viate
~ Carrie SS.



sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 7 You can hurt me

Muzyka: C-CLOWN - Far Away Young Love

 Bezradne me oczy krwawią ze strachu, który czuję w środku 
Przypieczętowaliście swój zgon, kiedy odebraliście co było moje,
Nie próbuj mnie powstrzymać przed pomszczeniem tego świata,
Żaden głos nie zostanie usłyszany.
                                       

                                                                 ~ HARRY ~ 



   Stąpałem z nogi na nogę, krocząc krok w krok za niską brunetką. Przy moich stu osiemdziesięciu centymetrach wyglądała jak bezbronna myszka. Od czasu do czasu próbowałem jakoś rozpocząć rozmowę, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że ona i tak nic z siebie nie wydusi. Spacerowaliśmy korytarzami szpitala w ciszy, która nie była wcale taka zła. Właściwie, byłem odprężony i w końcu mogłem trochę podumać w marzeniach, które są dosyć skomplikowane. Dlaczego uważam, że są trudne? Hm, do spełnienia ich potrzebuję drugiej osoby. Takiej osoby, która zostanie ze mną już na całe życie. Schowałem dłonie w kieszeniach białych spodni, których tak szczerze nie cierpię. Cały czas się brudzą. Spojrzałem przed siebie. Na końcu długiego korytarza stała Pagie i jakaś inna pielęgniarka. Zawzięcie o czymś rozmawiały, wydawało się, że nowa praktykantka nie potrafi nabrać tchu. Gdy zbliżaliśmy się do dwóch pogrążonych w dialogu kobiet, zauważyłem, że Pagie ma zaczerwienione oczy. Zorientowałem się, że płakała. W tej pracy to się zdarza. Nie jeden pacjent potrafi obsmarować pracownika. Jednak w tym przypadku, chyba nie o to chodziło.
- On mnie zostawił samą, rozumiesz? Ja... ja myślałam, że to ten jedyny. Byłam głupia, myśląc, że on może mnie kochać... - chlipała dziewczyna, a koleżanka masowała jej ramię. Uniosłem lekko brew, widząc w jakim stanie jest Williams. Chrząknąłem i przystanąłem obok dziewczyn.
- Oh, Harry. - Blondynka pociągnęła nosem i zaraz zaczęła starannie wycierać palcami skórę pod oczami. Idealnie otarła lekko wilgotne miejsca, nie rozmazując przy tym swojego lekkiego makijażu.
- Um, coś się stało, Pagie? Dlaczego płakałaś? - pytam. Dziewczyna odkaszluje i nabiera powietrza, wyglądając przy tym na bardzo zdenerwowaną.
- Nic się nie stało, Harry. To... dosyć trudne. Z resztą... nie będę cię zanudzać moimi życiowymi problemami. - Pokręciła głową i spojrzała na osobę, stojącą dwa kroki ode mnie. Widząc Odriee, uśmiechnęła się blado, tak jakby bała się jej.
 - Cześć, Odriee - powiedziała wysokim głosikiem, tak jak kobiety, gdy mówią do małych dzieci. Brunetka jednak wolała milczeć i wpatrywać się w ścianę.
Pagie wzruszyła ramionami z lekkim zażenowaniem.
- Nie przejmuj się. Odriee nigdy się nie odzywa. - wytłumaczyłem, nie chcąc by Pagie było przykro.
Przeczuwałem, że brunetka przewróci oczami, co chwilę później zrobiła.
- Pai... musimy wracać do pracy. Nie chcę mieć kłopotów u pani Hetfield - zabrała głos Monic, jedna z sanitariuszek. Pagie rzuciła ciche ''jasne'' i złapała za rączkę od mopa, który leżał na podłodze.
- To ja już pójdę - mruknęła, ale wciąż nie ruszała się z miejsca. Staliśmy naprzeciw siebie i czekaliśmy, aż jedno z nas odejdzie.
- Może masz ochotę gdzieś pójść po pracy... ze mną - zaproponowałem z nutą niepewności. Nie znam jej zbyt dobrze, a raczej w ogóle. Polubiłem ją, to tyle. Twarz Pagie rozpromieniła się w ciągu sekundy.
- Tak! - prawie krzyknęła, co ją zawstydziło. - Tak - poprawiła ciszej i spokojniej.
- To świetnie - odparłem i zaraz usłyszałem czyjeś kroki. Brunetka, która chwilę temu stała obok, kroczyła korytarzem przed siebie. Przeprosiłem Pagie i pobiegłem za Odriee.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytałem. - Gdzie tak uciekasz, Odriee? - pacjentka zatrzymała się gwałtownie przez co wpadłem na nią. Zmierzyła mnie pełnym wrogości wzrokiem, jakbym był czemuś winien. Doszedłem do wniosku, że lepiej o nic więcej nie pytać. Nie wiem, co ją tak drażni, ale nie mogę oskarżać tej dziewczyny za to, że jest chora.



                                                          ~ BIANCA ~


 Wchodzi do mojej sali, jak zwykle wcześniej pukając. Nie wiem, po co to robi, ale to miłe. Lubię, gdy stara się zachowywać tak, jakbyśmy wcale nie znajdowali się w psychiatryku.
 ON nigdy nie pukał. Nigdy nas nie uprzedzał, że wchodzi.
 Pytam, która godzina, a on patrzy na zegarek i informuje mnie, że właśnie wybiła dwunasta. Kiwam głową, nie mówiąc już nic więcej.
 Chłopak tymczasem przekłada na wózku różne przedmioty medyczne i zgaduję, że zaraz będzie mi zmieniał opatrunek. Podciąga rękaw mojej szarej, zwykłej koszulki i ostrożnie odwija bandaż. Dotyka opuszkami palców świeżego strupa na ranie od cięcia nożem.
- Nie wygląda to dobrze - wzdycha cicho. Sięgam ręką na wózek i zabieram spore opakowanie śmierdzącej maści. Otwieram je i starając się nie wdychać jej zapachu podaję pielęgniarzowi. Delikatnie rozsmarowuje specyfik, przerywając za każdym razem, kiedy wzdycham i patrząc na mnie pytająco.
- W porządku - mówię tylko i zamykam oczy. Rana szczypie. Nienawidzę tego, który mi to zrobił. Zabiłabym go z chęcią, gdyby nie to, że Ali już mnie uprzedziła.
 Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do jej nowego imienia. Odriee. Brzmi, jak z jakiegoś cudownego świata, raju, do którego żadna z nas nigdy nie będzie mieć wstępu, z powodu tego, co nam się przytrafiło.                                              

         

                                                            ~ HARRY ~ 


Oprowadziłem brunetkę po całym oddziale. Pokazałem jej wiele pomieszczeń, do których nie chciała wchodzić. Doszliśmy do końca korytarza, gdzie po lewej stronie były drzwi, prowadzące do salki 'zbiorowej terapii'. To sala, gdzie prawie codziennie spotykają się pacjenci naszego szpitala, wraz z panią Bennett, która stara się polepszyć samopoczucie i zachowanie naszych podopiecznych.
- A tu - wskazałem na białe drzwi, oklejone zielonym plakatem, na którym widniał napis:
 "Uśmiechajmy się do siebie i szukajmy tego, co nas łączy" - znajduje się sala, gdzie pani terapeutka przeprowadza różne, ciekawe zajęcia z pacjentami. - krótko wyjaśniłem, za to Odriee przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć 'A co mnie to obchodzi?'. Przez chwilę przyglądałem się jej. Miała cienie pod oczami, a jej wargi lekko spuchły i zróżowiały. Mimo tego, wyglądała dosyć dobrze. Jak na dziewczynę przetrzymywaną w piwnicy przez rok - dodało moje sumienie. 
- Jeżeli nie masz ochoty już zwiedzać, możemy pójść na stołówkę. - zaproponowałem i w głębi nie liczyłem na to, że się zgodzi. Byłem pewien, że będzie chciała wrócić.

 W drodze na stołówkę nie wydarzyło się nic ciekawego. Jak zawsze towarzyszyła nam cisza, do której zaczynałem mieć wątpliwości. Chciałbym pomóc tej dziewczynie, ale jak mam to zrobić, gdy ona wiecznie milczy? Nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. Odriee raz traktuje mnie jak ducha, a później dopada ją niespodziewany gniew i ma ogień w swych ciemnych oczach. Powinienem zrozumieć w jakiej jest sytuacji, ale - sam nie wiem dlaczego - chcę usłyszeć jej głos.

Miejsce, gdzie każdy pacjent może zjeść obiad w gronie innych ludzi, to właśnie stołówka. Jest to jedno z przytulniejszych pomieszczeń w instytucji. Ściany są pomalowane na kremowy kolor i ozdabiają je rysunki i inne dzieła pacjentów. Każdy może tu coś stworzyć na papierze i umieścić na jednej z ścian. Dzięki kolorowym pracom, sala wygląda jak przedszkole.
 Pod ścianami stoją miękkie kanapy, a obok nich są dwa regały z książkami. Czasami, kiedy mam przerwę sam sięgam po jakąś książkę. Najczęściej jest to: ''Wraz z miłością, przeminęło...''  Przeczytałem tę historię miłosną, prawie całą. Louis czasem nawet się ze mnie nabija, że powinienem zostać doktorem od spraw miłosnych, albo rehabilitantem złamanych serc.
 Razem z nastolatką przekroczyliśmy próg dużych drzwi, przy których stało dwóch umięśnionych strażników z beznamiętnymi wyrazami twarzy. Jednym z nich był niejaki Greg, z którym wcześniej miałem 'przyjemność' uciąć krótką pogawędkę na temat jego poglądów o naszych podopiecznych. Bez słowa minęliśmy strażników, którzy jedynie zmierzyli nas krótkim, nieznaczącym spojrzeniem.
 - To nasza stołówka - oznajmiłem, pocierając zimne dłonie. Wskazałem palcem na małą grupkę pacjentów, którzy postanowili jakoś ciekawie spędzić wolny czas i malowali obrazki.
 - Widzisz tych ludzi? - zapytałem Odriee, a ta kiwnęła leniwie głową - Jeśli chciałabyś pomalować tak, jak oni, to nie bój się. Jestem tu, żeby spędzić z tobą miło czas - powiedziałem łagodnie, by dodać brunetce trochę otuchy. Spojrzałem na dwóch starszych panów, którzy grali w szachy i śmiali się z czegoś. Jak ja bym chciał, żeby każdy pacjent dobrze się tu czuł. Może wtedy zniknęłaby ta napięta atmosfera miedzy pracownikami a podopiecznymi.
 - To jak? Malujemy?


                                                ~ Bianca ~ 


 Kiedy chłopak skończył rozsmarowywać maść podałam mu czysty bandaż.
- Dziękuję - mruknął i zabrał się za owijanie materiału. Widziałam, że stara się, by mnie nie bolało, jednak nie potrafiłam powstrzymać grymasu.
- Bardzo cię boli? - zapytał, marszcząc brwi.
- Bardzo - westchnęłam. Nie mam zamiaru udawać. Chcę tu siedzieć, ale nie muszę robić z siebie męczennicy. Jeżeli mogą mi pomóc, to niech mi pomogą, a potem zostawią w spokoju.
- Przyprowadzę lekarza, co ty na to? - zapytał, wstając. - Wydaje mi się, że on lepiej się na tym zna.
- A może pójdę z tobą? - zaproponowałam. Chciałam się przejść gdzieś dalej, niż od łóżka do okna i z powrotem. Zastanowił się na chwilę.
- Myślę, że to dobry pomysł.
 Zabezpieczył bandaż, by się nie odwijał i kazał mi trzymać rękę blisko ciała, na wszelki wypadek.
 Kiedy dotarliśmy do gabinetu doktora, ktoś tam już był. Musieliśmy usiąść na plastikowych krzesełkach i czekać. Zabrałam z małego stolika gazetę i otworzyłam na losowej stronie. Od dwóch lat zupełnie nic nie czytałam, więc postanowiłam to nadrobić. Zanim poprzednia osoba wyszła od lekarza zdążyłam przeczytać połowę czasopisma.
- Mogę sobie je wziąć? - zapytałam. Chłopak spojrzał na mnie, wyrwany z zamyślenia.
- Yy, tak - mruknął, po czym wstał i ręką wskazał, bym weszła do gabinetu. Zamknął za mną drzwi i stanął obok mnie.
 Gabinet lekarski był przytulny, pomalowany jasnoniebieską farbą. Na przeciwko drzwi stało drewniane biurko, za którym siedział mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna w białym fartuchu. Po lewej znajdowało się łóżko, jakie można znaleźć w szpitalach, a po prawej sprzęt medyczny, którego nie umiem nazwać.
 Lekarz podniósł wzrok znad laptopa i uśmiechnął się przyjaźnie. Miał trochę przerzedzone, brązowe włosy, niebieskie, miłe oczy i zmarszczki wokół nich, które sugerowały, że często się uśmiechał. Wstał zza biurka i podszedł do mnie. Podał mi rękę, a drugą wskazał krzesło naprzeciwko biurka.
- Witam panią, proszę spocząć - obejrzałam się na mojego opiekuna, który kiwnął głową i zajął miejsce obok mnie, na drugim krześle.
- Co panią do mnie sprowadza? - zapytał lekarz, zajmując swoje poprzednie miejsce.
- Moja ręka - mruknęłam, wskazując ranę. Mężczyzna zmarszczył brwi i przyjrzał się mojemu ramieniu.
- Tak, tak pamiętam. Od ciosu noża. Czyżby maść nie pomagała? - to pytanie skierował do pielęgniarza. Chłopak pokręcił głową i westchnął.
- Robiłem wszystko dokładnie tak, jak pan kazał, ale niestety nic to nie dało.



_____________________________________________________________________________

Witamy Was kochane!
Na samym początku chcemy ogłosić, że nazwiska chłopaków (Harry'ego i Louisa)
 zostały zmienione! ---> zajrzyjcie do zakładki ''Postacie''
 Uznałyśmy, że mała zmiana nie zaszkodzi i mamy nadzieję, że Wam to też będzie odpowiadać :) Dziękujemy za wszelkie komentarze! 
Do następnego!!!
~ Obli Viate
~ Carrie SS.


Theme by violette