czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 6 Can you hear me?

Muzyka: Skylar Grey -  I Know You 

Nie utrudniaj tego,
Nie pozwalaj przeszłości dyktować.
Tak,
Byłam cierpliwa, ale powoli
tracę wiarę.
Cienie twojego serca
Wiszą w słodkim, słodkim powietrzu.
Znam cię kochanie.
Tajemnice, które skrywasz,
Kontrolują nas i to po prostu nie fair.
Znam cię kochanie.
                   
                                                                    ~ LOUIS ~

- Tomman! - usłyszałem krzyk szefowej z końca korytarza. Jej ton jak zwykle brzmiał tak, jakbym coś zrobił nie tak.
- O co chodzi? - zapytałem, stając w drzwiach jej gabinetu. Siedziała za dużym, dębowym biurkiem, a przed nią, na dwóch niebieskich fotelach siedziało małżeństwo.
- Tomman, to państwo Luca. - pokiwałem głową. Dobrze znam to nazwisko. - Jak już się pewnie domyślasz, są rodzicami Bianki. Chcieliby się z nią zobaczyć. - skinęła na mnie głową.
- Oczywiście. Myślę, że Bianka jest w takim stanie, że dobrze by jej zrobiło spotkanie się z rodziną. - państwo Luca wstali, przedstawili się i podali mi ręce. Zaprowadziłem ich korytarzem do sali, w której odbywały się takie spotkania i zastrzegłem, żeby byli ostrożni.
 Oboje byli wstrząśnięci, pani Luca ocierała chusteczką oczy, ale też zachowywali się uprzejmie w stosunku do mnie, co było miłą odmianą.




                                                                    ~ ODRIEE ~



 Cały ponury dzień przesiedziałam w jednym kącie. Czułam, że mój tyłek stwardniał tak, jak reszta mojego ciała. Nie przejmowałam się tym. Przyzwyczaiłam się do bólu, ale nigdy nie będą potrafiła wziąć do siebie tego, że jestem teraz całkiem inną osobą. Gdy dotykam swoich dłoni, nie czuję delikatnej, gładkiej skóry, ale szorstki materiał. To tak, jakbym była ubrana w brudny kombinezon, którego nie potrafię zdjąć. To okropne. Ten świat i ludzie w nim mieszkający są okropni. Zmieniam się wraz z upływem czasu. Staję się gorszą, mało wartą wersją Odriee, która niegdyś kochała życie. Dorastała w dobrej, kochającej się rodzinie, nie miała wielu przyjaciół, prowadziła codzienne, proste życie i spoglądała na każdą chwilę z optymizmem.

 Ukłucie w sercu, które poczułam, pewnie znaczyło tęsknotę. Potrząsnęłam głową tak, by moje myśli wyleciały. Pragnęłam zapomnieć. Niewielka prośba, a jednak trudna do spełnienia.


                                                                        

 W samo południe chłopak z brązowymi lokami, wrócił z wózkiem, na którym czekał na mnie obiad. Oczywiście nie zjadłam ani trochę. Ignorując prośby - jeżeli się nie mylę - tego pielęgniarza, stawiałam opór. Nie byłam zadowolona z tego, że to on będzie moim opiekunem, którego wcale nie potrzebuję. Ktoś sprawił, że znienawidziłam męskiego dotyku. Za każdym razem boję się, że jakiś mężczyzna znów zrobi mi krzywdę. Teraz również boję się wzroku. Nie chcę, żeby na mnie patrzyli, ani żeby o mnie myśleli. To straszne.
 Wszyscy jesteśmy tacy sami, a jednocześnie tacy inni.

 Usłyszałam pukanie, ale ani drgnęłam. Było dopiero popołudnie, a z kolacją jeszcze za wcześnie, dlatego przez chwilę byłam poirytowana, wiedząc, że znów ten chłopak coś będzie ode mnie chciał. Nie myliłam się. Po chwili w małym pomieszczeniu było nas dwoje. On - mężczyzna o szmaragdowych oczach i malinowych ustach i ja - nastolatka, którą wszyscy wzięli za obłąkaną. Czując jego ładny zapach, przewróciłam oczami, czego najprawdopodobniej nie zauważył. Obiecałam sobie, że nie będę patrzeć na niego, ani na żadną obcą mi osobę. Obiecałam. Moje gałki oczne postanowiły robić mi na złość, ponieważ lekko zerkały na osobę siedzącą na krześle. Mogłabym przysiąc, że chłopak się uśmiechał, ale nie jak jakiś cwaniak, który chciałby mnie wyśmiać. Był to lekki, ciepły uśmiech, który sprawiał, że moje mięśnie rozluźniały się.

- Masz ochotę na spacer? - zapytał, a na moim czole pojawiło się kilka zmarszczek. Spacer? Niby gdzie mogłabym spacerować w tym znienawidzonym przeze mnie budynku?
 - Wiesz, nie chcę żebyś zanudziła się tu na śmierć. Jeśli przyjmiesz moją propozycję, będę naprawdę szczęśliwy - odparł nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułam, jak moja skóra płonie, ale jak to mogło być możliwe, gdy w pokoju było tak zimno? Oboje milczeliśmy. Ja obmyślałam wszystkie za i przeciw, a on cierpliwie czekał na odpowiedź, na którą mógł czekać wieki. 
Miałam wiele przeszkód by pójść z nim na 'spacer', który byłby dla mnie, jak wyprowadzanie chorego na wściekliznę psa. Tak właśnie bym się czuła. Jednak gdy coś szepnęło mi do ucha, że mogłabym spotkać się z Bianką, od razu zresetowałam wszystkie przeciw. To był jedyny powód, dla którego zgodziłam się.


                                                                  LOUIS ~ 

 - Bianca? - zacząłem, wchodząc do pokoju. Leżała na łóżku i robiła łódkę z papieru. Kiedy usłyszała mój głos podniosła się i spojrzała na mnie bystro. 

- Wydaje mi się, że powinnaś się z kimś zobaczyć. - Jej oczy pojaśniały. 
- Ali? - zapytała z nadzieją w głosie. Podrapałem się po głowie. Dotarło do mnie, że ta drobna brunetka w ciągu trudnego roku stała się dla niej osobą ważniejszą nawet od rodziny.
- Nie, to nie Odriee, ale jeśli chcesz możesz spotkać się z nią jutro, lub w jakiś inny dzień.
- Więc kto to? - wstała, kiedy podszedłem do niej.
- Twoi rodzice - mała łódka spadła na ziemię niemal bez szmeru. Dotknęła swoich policzków. Patrzyła gdzieś ponad moim ramieniem. Poczułem ogromną ochotę, by położyć swoją dłoń na jej drobnej ręce, ale w ostatnim momencie zmieniłem ten ruch na dotknięcie jej ramienia. Cofnęła się gwałtownie.
- Nie - potrząsnęła głową. Skuliła się i położyła obie dłonie na podłodze. Kucnąłem obok niej.
- Przepraszam cię. Nie zrobię ci nic złego, już ci mówiłem. Jesteś bezpieczna, a teraz powinnaś zobaczyć się z rodzicami.
Przez kilka chwil kiwała się w przód i w tył, patrząc na swoje dłonie.
- Tak. Ja... Tak, masz rację - wstała i podeszła do drzwi. - Chodź, musisz mnie zaprowadzić.


                                                                   
                                                              ~ ODRIEE ~


 Chodziliśmy po całym oddziale w ciszy. Gdy chłopak chciał coś powiedzieć, zaraz zamykał usta. 
Patrzyłam na wszystko. Na bladożółte ściany, na jasną podłogę i na ludzi. Szczerze mówiąc obawiałam się, że znalazłam się w jakimś przerażającym miejscu, gdzie chorzy biegają po korytarzach, drapią paznokciami ściany, a pracownicy potajemnie przeprowadzają testy w piwnicach na pacjentach. Nie sądziłam, że może tu być tak spokojnie. 
Kilka kroków ode mnie, otworzyły się białe drzwi, a w nich pojawiła się zgarbiona osoba, prowadzona przez pracownicę. 
- Chcę stąd wyjść. Muszę stąd uciec, muszę stąd uciec. - powtarzała starsza kobieta. Jej ręce trzęsły się, a wzrok błądził na wszystkie strony. Przystanęłam niedaleko chorej pani. Bez jakichkolwiek ograniczeń przypatrywałam się jej. Miała ciemnorude, poszarpane włosy, nadgarstki miała oszpecone cienkimi liniami, których nie potrafiłabym policzyć.
- Chodźmy dalej - poprosił pielęgniarz. Chciałam iść, ale moje nogi były przybite do podłogi. Czy ja też tak skończę? Czy rzeczywiście całkiem postradam zmysły i będę wyglądać jak zombie? Trochę przerażona widokiem chorej kobiety, zamrugałam kilka razy powiekami. Gdy już chciałam iść dalej, poczułam że ktoś mocno mną szarpie.
- Uciekaj! Uciekaj, póki możesz! - rudowłosa trzęsła moimi ramionami. Z grymasem na twarzy spojrzałam w jej oczy. Tęczówki miała zalane czarną barwą, a zęby zaciskała w groźny sposób. Była tak blisko, że mogłam słyszeć, jak cicho powtarzała jakąś modlitwę. Zachowałam stoicki spokój, mimo tego, że jej wzrok wysysał ze mnie wszelką siłę.
- Pani Amelio, proszę się uspokoić. - Pielęgniarka powoli odciągnęła ode mnie kobietę. Nadal czułam dotyk tej kobiety. Pomasowałam ramię i z ukosa spojrzałam jak kobieta odchodzi z pracownicą.
- Leki zaraz zaczną działać i wszystko będzie dobrze - szeptała sanitariuszka, oplatając ręką ramię chorej. 
Przez chwilę stałam jak wryta. Nie wiedziałam, co sądzić o zaistniałej chwilę temu sytuacji. 
- Nie bój się. Jesteś tu bezpieczna - usłyszałam za sobą ochrypły głos, który miał mnie pocieszyć. Niestety nadal czułam dreszcz, który raził mnie jak prąd. 

                                                                       


                                                                  LOUIS ~ 


 Wpuściłem Biankę przodem, a potem zamknąłem drzwi. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem, jak jej rodzice podchodzą do niej i patrzą, jakby była zjawą. 

- Och, kochanie. - zaczęła pani Luca. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że to ty. Tak bardzo mi przykro. - Zupełnie się rozkleiła, a jej mąż objął ją ramieniem. 
- Bianca - mężczyzna był w lepszym stanie. - Radzisz sobie, dziecko? - Nie wyglądał, jak ktoś, kto po dwóch latach wreszcie spotyka swoją córkę, która przez ten czas była bita i gwałcona. Na jego miejscu przytuliłbym ją najmocniej, jakbym umiał, obiecując, że już nigdy nic złego jej nie spotka. 
 Czułem, że nie powinienem tu być, ale nie mogłem wyjść. Stałem więc obok drzwi i patrzyłem na pofalowane włosy Bianki i zastanawiałem się, czy każda rodzina jest taka nieczuła w stosunku do siebie. Rodzice, jakby widzieli tylko siebie i poza tym nic. Czy naprawdę, nie widzą, jak ich córka cierpi? 
 Miałem ochotę na siłę ich do siebie przycisnąć. Mam nadzieję, że jeżeli się kiedyś ożenię i będę miał dzieci to nie będziemy tacy, jak oni. 
- Witajcie - powiedziała w końcu dziewczyna. - Nie martw się matko, będzie dobrze. - Dlaczego to ona pociesza tę kobietę, która pozwala sobie nazywać się jej matką? Zwróciła głowę w stronę mężczyzny, obejmującego panią Luca. - Tak, ojcze. Radzę sobie. Nic się nie stało. Po prostu spędzę tu trochę czasu. 
- Och nie. Nie wolno, kochanie. - Jej matka wyprostowała się i otarła łzę. - Musisz wracać do domu. Masz 19 lat. Musisz dokończyć szkołę, wszystko już załatwione, nie przejmuj się. Nie możesz tu zostać, ludzie i tak już dość gadają. - Jej mąż potakiwał głową. Tego było już za wiele. Podszedłem do załamanej Bianki, która omal nie przewróciła się, słysząc to i najdelikatniej, jak mogłem objąłem ją ramieniem. 
- Przykro mi, ale czas się skończył. Muszą państwo wrócić, żeby omówić parę spraw z szefową. Do widzenia. - Pierwsze wrażenie, jakie sobą przedstawiali było fałszywe. Tak naprawdę to dwójka bezuczuciowych robotów. Odprowadziłem blondynkę do jej pokoju i pomogłem położyć się na łóżku. Usiadłem na krześle i pochyliłem głowę. 
- Dlaczego się nie zmienili? - zapytała. - Dlaczego mnie nie rozumieją? - z jej oczu wypłynęły łzy i zniknęły we włosach. 
- Niektórzy ludzie nigdy się nie zmieniają, bez względu na okoliczności - mruknąłem. 
- Chciałabym, żebyś teraz już sobie poszedł - poprosiła. Skinąłem głową i wstałem. Już miałem zamknąć za sobą drzwi, kiedy dodała: - Ale wróć rano. 
- Wrócę - obiecałem i odszedłem, próbując uspokoić oddech.



________________________________________________________________________________



No witamy :D

Czy to 6 rozdział? Tak! Dokładnie tak :D
Minął tydzień, więc jest i kolejny rozdział. Od razu uprzedzam, rozdziały nie będą pojawiać się dokładnie co tydzień, bo wiadomo, szkoła i te sprawy, ale postaramy się, żeby co najwyżej 10-cio dniowe przerwy były ;)
Pozdrawiamy cieplutko wszystkie czytelniczki, te które komentują i te które tylko czytają również ;D
Czekamy na ciekawe komentarze, do następnego.
Enjoy!
~ Obli Viate
~ Carrie SS.
Theme by violette